niedziela, 3 stycznia 2016

Podsumowanie + ode mnie słów kilka:)


Nie wierzę, że to ostatni post na tym blogu...
Kochani nie macie nawet pojęcia jak mi smutno, że mamy za sobą już pierwszą część naszej serii Remember. Zwłaszcza, że pisanie jej zakończenia przychodziło mi z trudem. Pomysł był od dawna, postanowiłam się go trzymać za wszelką cenę, mimo, że cierpiałam razem z bohaterami.
Jak wiecie Michelle tworzę trochę na swoje podobieństwo. Jest ona zresztą tak samo tylko człowiekiem i popełnia błędy, podejmuje złe decyzje, żałuje ich i ponosi konsekwencje. Czasem życie wystawia nas na próby, jednym razem zwyciężamy - innym się poddajemy.
Jednak mimo to, pisanie takich scenariuszy nie przychodzi łatwo. W końcu w życiu realnym mają one miejsce, nie?
Chciałabym podziękować wam wszystkim: Basi, Oli, Marysi, Kasi, Karolinie oraz innym, którzy byli, komentowali, wspierali i przeżywali tę historię razem ze mną. Wasze komentarze dawały mi mocnego kopa, możliwe że tylko dzięki wam spotykamy się w tym podsumowaniu i niedługo - drugiej części tego opowiadania.

Jak widać Remember to be Happy ukazywało całą ich historię od pierwszego spotkania - aż to momentu 'ucieczki' Michelle. Dużo się działo: rozdziały gdzie się poznawali, ukazując uczucie, które między nimi kwitło. Potem trudy jakie zostały im postawione. Nie zabrakło chwil pięknych, wzruszających, śmiesznych ale i tych gorszych, a wręcz jak widać po końcówce części - tragicznych.
Nie wiem na ile mi się udało osiągnąć tutaj wszystko, co chciałam. Bardzo się zżyłam z bohaterami i tą historią. 

Liczę, że opowiadanie was nie nudziło, że spotkamy się wszyscy razem znów w części drugiej, a potem i trzeciej, aby móc prześledzić do końca losy Michaela i Miśki. Zarys historii mam w głowie od dawna, jednak nie wszystko było dokładnie tak planowane:

w mojej głowie w pierwszej wersji np: śmierć miała ponieść tylko mama Michelle i to na skutek choroby. Oznajmienie o ich uczuciu miało być dużo wcześniej - na rejsie.
Miałam nie robić opisów scen łóżkowych xD
+ pomysł o Emmie i Vanessie też był przypadkowy.
Dużo rzeczy się zmieniało, jednak ogólny pomysł na opowiadanie mam jeden, stały.




Chciałabym was teraz prosić o napisanie:
Wszystkie wasze odczucia na temat RTBH po tych wspólnych 38 rozdziałach.
Co wam się w nim podoba, a co wam się nie spodobało? (negatywy bardzo mile widziane)
Co myślicie o bohaterach, zwłaszcza głównych?
Czy większość dziejących się rzeczy była zaskoczeniem, czy może nudziła?
Po prostu wszystko, co wam przyjdzie na myśl.


Oczywiście historia tych dwoje nie kończy się - teraz przejdę do ostatniej sprawy czyli części drugiej: Remember, I love You
Zapraszam was na przeczytanie zwiastuna, oraz pod nim znajdziecie link do strony, gdzie owa część będzie prowadzona.

Druga, z trzech części serii ‘Remember’ - czyli kontynuacja opowiadania: Remember to be Happy

Kiedy Michelle traci w tragicznym wypadku rodziców, cały jej świat się zawala. Gdy odkrywa, że jest w ciąży postanawia uciec, zostawiając w Los Angeles wszystko co kochała najbardziej – łącznie z Michaelem. Aby uchronić ukochanego przed kolejnymi atakami prasy, oraz bojąc się o jego zagrożoną karierę, ucieka do Londynu, aby zacząć wszystko od nowa. Piosenkarz nie ma pojęcia o dziecku, oraz dlaczego miłość jego życia zniknęła bez słowa. Poszukiwania nie przynoszą skutków, nikt nic nie wie – nawet jej najbliżsi przyjaciele.
Mija sześć lat.
Michelle powraca z pięcioletnią Evą do LA na tydzień, aby po raz pierwszy od pogrzebu stawić czoła przeszłości i stanąć na grobie rodziców, by podziękować im za wszystko. W czasie pobytu w mieście, jej drogi z najsławniejszym człowiekiem na świecie ponownie się krzyżują. Mike jednak, chcąc zapomnieć o ukochanej i krzywdzie jaką jej wyrządziła, od jakiegoś czasu jest w związku z Lisą Marie Presley, z którą mimo iż nie łączy go żadne uczucie - próbuje stworzyć rodzinę. 
Michelle nie chce niszczyć jego spokoju, próbuje ukryć przed gwiazdą ich dziecko, jednak Michael z każdą chwilą poznaje w małej dziewczynce swoje własne odbicie.
W życie kobiety wkracza również jej były pracodawca - Emilio, który w końcu ma wolną drogę do zdobycia Michelle. Sprawy z dnia na dzień komplikują się coraz bardziej: każde kłamstwo rodzi nowe, a życie wśród tego staje się nie do zniesienia. 
Czy prawda kto jest ojcem wyjdzie na jaw ? Czy Michael wybaczy ukochanej tak wielkie kłamstwo i rozdzielenie z córką przez ostatni czas ? Czy uczucie, które wciąż się pali w obojgu przełamie bariery ustawione przez ostatnie sześć lat? Jak silna może być prawdziwa miłość ?



Kochani zapraszam was serdecznie ! <3
Nie zabraknie emocji, śmiechu i łez. To wam mogę obiecać.
A reszta?
Sami zobaczycie:) 
Nie macie pojęcia ile radości mi daje pisanie dla was, czytanie waszych przepełnionych emocjami komentarzy. Nie jestem mistrzem w tym co robię, ale mogę wam obiecać że daję z siebie 100% :)
No nic, zapraszam więc na nowego bloga,
pierwszy post wprowadzający pojawi się za kilka dni więc- obserwujcie.
Jego wygląd może jeszcze ulec zmianie jak coś.
A póki co zapraszam tam na zapoznanie się z zakładkami (zwłaszcza bohaterowie), gdyż pojawiły się 2 nowe postacie + jedna z 'pobocznych' grająca w części pierwszej staje się w części drugiej jako główna.
Poniżej link oraz zwiastun RILY (do Man in the Mask się wam podobał, mam nadzieje, że in ten pomoże się wam wczuć w drugą część:) )




http://remember-i-love-you-mj.blogspot.com/



~~~~~

"Książka stanowi cudowny przedmiot, 
dzięki któremu świat poczęty w umyśle pisarza
przenika do umysłu czytelnika...
Każda książka żyje tyle razy, 
ile razy została przeczytana."

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Epilog ~ Rozdział 38




Kochani moi - ostatni rozdział na tym blogu ! <3
Dodaję tak  samego rana, bo potem będę strasznie zabiegana.
Nie będę się rozwodzić teraz, bo zrobię to za kilka dni w notce podsumowującej (która pojawi się tutaj na blogu). Napiszę swoje odczucia, podziękowania itd.
+ dam wam 'zapowiedź' części drugiej, czyli: Remember, I love you - podając od razu link do nowej strony/bloga gdzie będzie ona prowadzona.
No nic, nie marudzę. 
Zapraszam do przeczytania krótkiego, ostatniego rozdziału, który uwierzcie mi wcale łatwo się nie pisało. Piosenka którą dałam wyżej, towarzyszyła mi ostatnio przy pisaniu całego zakończenia części pierwszej. A więc zapraszam, komentujcie i do zobaczenia po nowym roku w notce podsumowującej ! <3


~~~~~

  Siedziałam zapatrzona w widok za szybą samolotu. Kreśliłam palcem na niej małe serca, wspominając dokładnie wszystkie szczegóły z ostatnich miesięcy. Dzień, w którym poznałam Michaela w lesie, gdy jechałam na Irysie. Przemowę na jego balu. Imprezy w Paradise. Noce w Neverlandzie. Rejs. Dzień, gdy dowiedział się o mojej przeszłości z pamiętnika. Biwak. Bal u Madonny. Oraz w końcu wyjazd do Paryża. 
   Dziwne, jak bardzo potrafią takie wspomnienia utkwić człowiekowi w pamięci. Nie wiem czemu tak jest, że ze swoim odejściem zostawiamy tam cząstkę siebie z powrotem, a potem tak naiwnie próbujemy na wiele sposobów ją czymś zapełnić, często bezcelowo. Są wydarzenia, których już nie wyjaśnimy, słowa, których nie cofniemy, wspomnienia, które wieją pustką, nawet po latach i łzy parzące jak ogień. Myślę, że rozstania są najgorsze. Do nich nie da się przywyknąć czy przyzwyczaić, chociaż powinniśmy być w tym mistrzami, bo przecież ludzie tak często nas zostawiają. Odchodzą, ot tak po prostu, taka kolej rzeczy... Ale jednak każde pożegnania, rozrywają nas na kawałeczki. Ten uścisk i słowa: miłej podróży. Ta chwila, co rozłącza nas z ludźmi, których kochamy chociażby na chwilę. I te pieprzone kilka lat kiedy nie wiesz kim będzie ten człowiek, gdy następnym razem wasze drogi się spotkają, wasze spojrzenia i uśmiechy. I te rozerwanie pomiędzy światami, gdy wiesz, że gdzieś tam czekają na Ciebie ludzie najbliżsi sercu i czekają tam na Ciebie z utęsknieniem i to, że zostawiasz połówkę siebie tutaj, przy tym kimś, by zawsze czuwała nad nim. I te słowa wypowiedziane szeptem tak, by nikt przypadkiem nie usłyszał, te cholerne: będę tęsknić, które odbija się echem tylko w twojej głowie. Każdy z nas zostawia część siebie przy ludziach, których kochamy, tak więc co z nas jeszcze pozostało? Przecież tylu ludzi minęło i tylu zostawiło przez czas. Tyle uczuć się wypaliło.
  Dzwoniłam już do Nadii - koleżanki ze szkoły z dawnych lat, która mieszka teraz w Londynie z swoim narzeczonym. Obiecali mi pomoc w związku z znalezieniem pracy i mieszkania. 
  Nagle rozległ się po pokładzie głos stewardessy, która poprosiła o zapięcie pasów i poinformowała, że zaraz lądujemy. A więc stało się, jestem w Londynie. Wiem, że na lotnisku czekała na mnie już Nadia, wiem, że ktoś tam na mnie czeka. Więc dlaczego me myśli są z tymi, których zostawiłam?
  Spojrzałam niepewnie na swój brzuch, uśmiechając się przy tym smutno. Pogładziłam go ręką i wyszeptałam, próbując zatamować łzy:
- A więc zostałyśmy same, kochanie.




  Siedziałem na sofie w salonie, przerzucając w palcach małe pudełeczko. Przyglądałem mu się z każdej strony, wzrokiem pozbawionym jakichkolwiek uczuć. Nie płakałem, nie miałem siły by płakać. Czy moje łzy by coś zmieniły? Zmniejszyły ból, który odczuwałem?
  Otworzyłem je delikatnie, by móc po raz kolejny spojrzeć na pierścionek, którego nie było mi dane ofiarować. Zwlekałem z tą decyzją, jak widać zbyt długo. A może to po prostu ja się pospieszyłem? Wyobrażałem sobie ten moment wiele razy, analizując wszystkie odpowiedzi, jakie mogłaby mi dać.  A teraz? A teraz nie będzie mi nawet dane ją o to spytać, spytać czy zechce dzielić ze mną resztę swojego życia. Patrzyłem na przedmiot i widziałem te niemoralne rzeczy, które moglibyśmy robić. Gdzie teraz jest? Z kim? Jak się czuje? Moje kolejne próby wyciągnięcia od Natali lub Maxa czegokolwiek - były bezskuteczne. Albo mówili prawdę i nie znali odpowiedzi, albo byli tak bardzo wiernymi przyjaciółmi dla Michelle. A kim ja więc dla niej byłem?
    Czy tego chciałem czy nie, pojawiła się nagle w moim życiu. Nigdy nie zapomnę tych oczu, pojawiła się niczego ode mnie nie wymagając, wręcz przeciwnie - pragnęła dać mi więcej niż posiadam, dużo więcej niż ja mogłem dać jej. Chcąc mnie bezinteresownie naprawić, uszczęśliwić. Nie chciała mnie zmieniać, bo ceniła mnie za to, jaki jestem naprawdę. Tak po prostu chciała mi dać coś więcej, tak po prostu lubiła ze mną rozmawiać, i mnie rozumiała, a przynajmniej się starała... Tak po prostu była obecna w moim życiu, bez warunków i zasad. Tak po prostu.

***

Komentarz = to motywuje !


~~~~~


"Skoro pojawiłeś się przypadkiem, to przypadkiem nie odchodź. Jednak jeśli zdecydujesz się kiedykolwiek odejść od kogoś, nie zapomnij się pożegnać.I bez względu na to, co łączyło Cię z tym człowiekiem, nie uciekaj bez słowa. 
Nikt z nas nie zasługuje na takie zakończenie. 
Gdy emocje już opadną,  
miej odwagę spojrzeć prawdzie w oczy, 
nim odejdziesz na zawsze."

czwartek, 24 grudnia 2015

Merry Christmas + Rozdział 37

Zaczynając od najważniejszego: Wesołych Świąt Moonwalkers ! <333
Ogólnie jak wiecie wierząca nie jestem, ale uwielbiam święta za ich atmosferę,
możliwość spędzenia czasu z rodziną itd.
 Życzę wam duuużo zdrowia! Sama wiem, że bez niego ciężko jest funkcjonować,
więc dbajcie o siebie kochani.
Oczywiście szczęścia, prawdziwych przyjaźni, szczerej i bezwarunkowej miłości,
ciepła w domu i radości z życia!!!
Abyście pokończyli szkoły z jak najlepszymi wynikami,
powodzenia w dążeniu do celów i realizacji swoich pasji,  bo bez nich człowiek nudzi swoją duszę.
DUUUŻO Michaela pod choinką!<333 
Kolejny pościk spodziewajcie się w poniedziałek, a potem dopiero po sylwestrze gdyż Nowy Rok świętuję w Berlinie, więc nie będę mieć jak dodać notki :D
No nic, zapraszam na przedostatni rozdział RTBH <3
Ostatni będzie krótki, podsumowujący ostatnie wydarzenia w życiu naszych bohaterów:)
Pozdrawiam i jeszcze raz Wesołych Świąt ! <3

~~~~~


     Samotność zakrada się cicho i niepostrzeżenie. Siada obok ciebie w ciemności. Głaszcze cię po włosach, kiedy śpisz. Owija się wokół twojego ciała i zaciska się tak mocno, że brakuje ci tchu, że zamiera twój puls, choć krew płynie coraz szybciej. Dotyka ustami miękkich włosków na twoim karku. Zostawia kłamstwa w twoim sercu, kładzie się w nocy w twoim łóżku, wysysa światło z każdego kąta. Nie odstępuje cię na krok, kurczowo trzyma cię za rękę tylko po to, żeby jednym szarpnięciem pociągnąć cię w dół, kiedy usiłujesz się podnieść.
   Ja już nie potrafiłam wstawać o własnych siłach. Postanowiłam uciec, kiedy tylko sprawy zaczęły się komplikować, ponieważ żyłam w przeświadczeniu, że wszystko i tak skończy się tragicznie. Jedyna forma kontroli, jaką stosowałam, to decyzja, by odejść, zanim ktoś odejdzie ode mnie. Trzeba odwagi, żeby odejść, żeby kochać coś tak bardzo, że reszta jest bez znaczenia, żeby słuchać wewnętrznego głosu i ponosić konsekwencje życia dla siebie.
- Jesteśmy - rzucił taksówkarz, zatrzymując się pod domem Państwa Rose. 
  Podziękowałam, zapłaciłam i wyszłam z samochodu ciągnąc za sobą dwie wielkie walizki. Obiecałam Natali, że przed odlotem wpadnę do niej się pożegnać, a potem odwiezie mnie na lotnisko. 
- No w końcu! - wyleciała z domu szczerząc się od ucha do ucha - Daj, pomogę Ci - wzięła ode mnie jedną z walizek. Weszłyśmy do środka i udałyśmy się prosto do salonu. 
- A rodzice gdzie? - rzuciłam siadając jednocześnie w fotelu.
- Tata w pracy, a mama wyjechała do babci. Napijesz się czegoś?
- Wody, nie będę się rozgaszczać bo zaraz musimy jechać. Nie chcę się spóźnić na samolot.
- Jasne - odpowiedziała smutno, podając mi szklankę z wodą - A może jeszcze to przemyślisz, co?
- Wszystko przemyślałam, nie zmienię decyzji. Chcę aby Mike się rozwijał, żył własnym życiem. Koniec z układaniem wszystkiego pod moją osobę. Nie należę do tego świata.
- Będzie wam bardzo trudno.
- Wiem - spuściłam wzrok - Znajdzie kogoś innego, kogoś kto wpasuje się w jego codzienność. Kto stanie się częścią jego świata nie demolując go przy okazji.
- To w porządku - stwierdziła - Jeśli zechcesz odejść. Wszyscy pragną, byś została. Ja też tego chcę bardziej niż czegokolwiek w życiu. Ale to moje życzenie i możesz się ze mną nie zgadzać. Więc chciałam tylko powiedzieć, że zrozumiem, jeżeli odejdziesz. To w porządku, jeśli musisz nas opuścić. To w porządku, jeśli chcesz przestać walczyć.
- Dziękuję.
- Nim wyjdziemy, mogę Ci coś przeczytać?
- Jasne - rzuciłam zaciekawiona, co przyjaciółka przyszykowała dla mnie na ten dzień.
  Wstała z miejsca i podeszła do komody, wyjmując z niej niewielką książkę. Gdy mogłam się przyjrzeć okładce, uśmiechnęłam się mimowolnie przypominając, jak mama czytała mi kiedyś te bajki na dobranoc.
- A więc... - Nat usiadła obok mnie i zaczęła czytać - Pewnego kwietniowego wieczoru Włóczykij, który w swojej wędrówce zaszedł bardzo daleko na północ, postanowił stworzyć specjalną, wiosenną piosenkę. Chciał w niej wyrazić nadzieję, wiosenną tęsknotę oraz zadowolenie z tego, że może wędrować sam i że jest mu z tą samotnością dobrze. Włóczykij cieszył się, że będzie mógł taką piękną piosenkę zaśpiewać Muminkowi. Lecz kiedy pomyślał o Muminku, przypomniał sobie, że Muminek zawsze za nim tęsknił, i zrobiło mu się trochę przykro. Żeby się nie rozpraszać, postarał się zapomnieć o Muminku i zająć się układaniem piosenki. Pomagała mu w tym cała przyroda. Nawet strumyk, którego piękny szum Włóczykij postanowił umieścić w swej piosence jako refren. Gdy zbliżała się noc, Włóczykij rozbił obozowisko w lesie, na ognisku ugotował obiad, potem pozmywał naczynia. Gdy płukał kociołek w strumyku, zauważył dziwne stworzonko. Na początku udał, że go nie dostrzega, potem usiłował je przegonić. Stworzonko jednak nie przestraszyło się, podeszło bliżej i zwróciło się do niego po imieniu. Okazało się, że już wcześniej słyszało o Włóczykiju. Włóczykij nie był zadowolony, że ma towarzystwo, bo potrzebował samotności, aby napisać swoją piosenkę. Uznał jednak, że i tak wieczór będzie miał popsuty, i rozpoczął rozmowę ze stworzonkiem. Dowiedział się, że jest ono tak małe, że nawet nie ma imienia. Włóczykij na prośbę stworzonka nadał mu imię Ti-ti-uu, które uważał za bardzo melodyjne. Uszczęśliwiony Ti-ti-uu pobiegł do swojego domu. Następnego dnia Włóczykij wyruszył w dalszą drogę. 
Brakowało mu towarzystwa Ti-ti-uu, ale sam przed sobą nie chciał się do tego przyznać. Próbował przywołać stworzonko, a potem poszedł go szukać. Gdy je spotkał, okazało się, że jest bardzo zajęte. Gdy Ti-ti-uu otrzymał imię, spojrzał inaczej na swoje życie. Zrozumiał, że ma w nim wiele do zrobienia. Nie chciał już iść w drogę z Włóczykijem, tak jak wcześniej. Włóczykij poczuł się nagle osamotniony i zatęsknił za Muminkiem. Zdecydował, że w dalszą drogę wybierze się właśnie do Doliny Muminków.
- Pamiętam tę historię - szepnęłam, gdy Nat skończyła czytać - Nie rozumiem tylko, dlaczego mi ją dziś czytasz?
- Zobaczysz, że gdziekolwiek się nie wybierasz, to wrócisz tutaj. Twoje miejsce jest w tym miejscu i prędzej czy później wrócisz tam, gdzie Cię naprawdę kochają - uśmiechnęłam się przez łzy i przytuliłam do przyjaciółki.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. A teraz wstawaj bo się spóźnisz na samolot.


   Cały dzień spędzony na planie wdawał mi się we znaki. I ciało, i umysł były tak doszczętnie wykończone, że nawet chwila wytchnienia okazywała się być niczym wygrana na loterii. Q często mi powtarzał, że mam talent. Może i miałem, większy niż sądziłem, ale mniejszy niż pragnąłem. Ale takich co mają i chęci, i talent jest wielu, a mimo to większość z nich nigdy do niczego nie dochodzi. To tylko punkt wyjścia, by cokolwiek w życiu zrobić. Wrodzony talent jest jak siła dla sportowca. Można urodzić się z większymi lub mniejszymi zdolnościami. Ale nikt nie zostaje sportowcem tylko i wyłącznie dlatego, że urodził się wysoki, silny lub szybki. Tym, co czyni kogoś sportowcem jest praca, praktyka i technika.  To tak jak z muzyką. Wrodzona inteligencja jest tylko i wyłącznie amunicją. Żeby ją skutecznie wykorzystać musisz przekształcić swój umysł w precyzyjną broń. Praca nad sobą staje się nie tylko podstawowym moralnym obowiązkiem, ale zarazem podstawowym moralnym przywilejem. Gdy będziemy poważnie traktować sprawę własnego rozwoju — sami owej pracy nad sobą zapragniemy.
   Opuszczając mury studia myślałem tylko o tym, że zaraz znów ją zobaczę. Moje marzenie o tym, że zamieszka ze mną w Neverlandzie - spełni się. Nie chodziło mi jednak tylko o własną satysfakcję. Tamten dom był dla niej kopalnią wspomnień. Nie zaznałaby tam spokoju, radości, niczego. Chciałem, aby znalazła to wszystko teraz w Neverlandzie, aby pokochała to miejsce tak samo jak ja. Wiedziałem, że nigdy nie zastąpi jej to rodziców, nie wymaże wspomnień, nie zlikwiduje bólu. Mimo wszystko jestem w stanie zrobić wszystko, by ją uszczęśliwić. 
  Przy zoo kazałem już przygotować wolne miejsca, gdzie będzie mogła zabrać swoje konie. Nie chciałem jej odbierać tego, co dawało jej radość i poczucie spełnienia. Mimo wszystko gubiłem się w tym. Strata jaką poniosła jest niewyobrażalna, gdy sami jej nie doświadczamy na własnej skórze. Ludzie znikają, kiedy umierają. Ich głosy, śmiech, ciepło ich oddechu. Ich ciało. A w końcu także kości. Wygasa żywa pamięć o nich. To okropne i naturalne zarazem. Niektórzy jednak unikają tego unicestwienia. Bo istnieją nadal w myślach, które sami piszemy. Możemy ich odkryć na nowo. Ich usposobienie, ton ich głosu, ich nastroje. Takim niemym słowem mogą nas rozgniewać albo uszczęśliwić. Mogą pocieszyć. Mogą wprawić w zakłopotanie. Mogą odmienić. Mogą to wszystko, chociaż są martwi. Jak muszki zastygłe w bursztynie, jak zwłoki zamarznięte w lodzie, to, co zgodnie z prawami natury powinno było przeminąć, przez cud pamięci w głowie zostaje zachowane. Jest w tym coś z magii.
   Gdy zajechałem pod jej dom, było już całkowicie ciemno. Wieczory robiły się coraz chłodniejsze, jednak tej nocy niebo było wyjątkowo przepiękne. Z uśmiechem podbiegłem o drzwi i zapukałem w nie energicznie. Ponowiłem czynność, jednak odpowiadała mi głucha cisza. Rozejrzałem się wokół: światła zgaszone, jednak dlaczego samochód stoi zaparkowany pod domem?
  Niewiele myśląc podszedłem do auta i dopiero zobaczyłem za wycieraczką małą kopertę z napisem 'Michael'. Serce zaczęło mi być jak oszalałe, a oddech przyspieszył mimowolnie. Wziąłem do ręki i obróciłem w palcach kilkakrotnie, zastanawiając się, czy aby na pewno chcę  poznać zawartość. W końcu rozdarłem kopertę i wyjąłem małą kartkę, na której widniało mi jej, tak dobrze znane pismo:



Kierując się słowami Mahometa: „Pozwólcie sercom od czasu do czasu odpoczywać”... Nie umiem opisać uczuć, które towarzyszą mi w tej chwili. Wiesz, ser­ce nie przy­wykło do pożeg­nań.. Ale cza­sem i na te os­tatnie kil­ka słów człowieka nie stać.. Nie wiedziałam nawet, że istnieje tyle różnych sposobów na to, by powiedzieć żegnaj. Ręce mi drżą przy pisaniu…Nie wiem jak odbierasz to co czytasz. Serce mi bije jak szalone, a jednocześnie czuje jakby się zatrzymało. Nie czuje nic, słyszę tylko jego szaleńcze bicie.
Dzielę nas, nasze drogi będą się rozchodzić, nasze dusze będą się rozwiązywać, a nasze powiązanie się kończy. Pozostajemy już wspomnieniem.
 Tylko u nas druga osoba zostaje dalej istotna, 
ukształtowaliśmy nas i teraz nosimy się głęboko w sercu. 
Chyba piękniejszego prezentu pożegnalnego nie mogliśmy sobie podarować.

Michelle


   Nim skończyłem czytać, pierwsze łzy spłynęły po moich policzkach. Ukucnąłem na ziemi, czując jak grunt osuwa mi się pod nogami. Zgniotłem list w ręku, czując coś, czego najgorszemu wrogowi bym nigdy nie życzył. Jeszcze chwilę temu budowałem w głowie naszą przyszłość, a jak się okazuje - nie jestem w stanie zapanować nawet nad teraźniejszością. Ostatnią szansą jaka mi pozostała był dom Państwa Rose. Wleciałem szybko do samochodu, ruszając w obranym kierunku. Łzy cisnęły mi się do oczu jedna po drugiej. Spojrzałem na siedzenie obok, gdzie leżał zgnieciony list. Nie potrafiłem pojąć: dlaczego? Myślałem, że jesteśmy w stanie przetrwać wszystko.
  Gdy tylko znalazłem się na miejscu, wyskoczyłem z samochodu z prędkością światła. Zacząłem się dobijać do drzwi, mając nadzieję, że jeszcze wszystko da się naprawić. 
   Otworzyła mi je Natalia, która równie jak ja miała zapłakane oczy. Podeszła do mnie i przytuliła się mocno, wyszeptując do mojego ucha tylko ciche:
- "Odeszła".
  Kolejny ścisk w sercu zdawał się być jeszcze mocniejszy niż poprzedni. Nie potrafiłem wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Milczałem i płakałem, to jedyne na co było mnie teraz stać. Po dłuższej chwili Nat odsunęła się, złapała mnie za rękę i zaprowadziła do środka. Usiedliśmy w kuchni, spoglądając na siebie pustym wzrokiem. W końcu przerwała tę ciszę:
- Domyślałam się, że Cię tutaj zastanę.
- Gdzie ona jest? - wypaliłem z goryczą w głosie, wiedząc że Michelle zawsze jej o wszystkim mówiła.
- Wyjechała. Opuściła nas. Nie tylko Ciebie Michael - głos podłamał jej się przy ostatnim zdaniu - Jej już nie ma, po prostu.
- Jak to do jasnej cholery nie ma?! - krzyknąłem wstając z miejsca. Zacząłem nerwowo chodzić po kuchni - Nie mówiła Ci gdzie jedzie? Do kogo? Dlaczego?
- Wiem tylko, że wyjechała. A raczej odleciała.
- Że co? - zatrzymałem się i spojrzałem na dziewczynę.
- Odleciała. Nie chciała powiedzieć dokąd, bo wiedziała, że będziesz próbował to ode mnie wyciągnąć. Mówiła tylko, że ma dzisiaj samolot. Jest już pewnie w drodze. Mike, to koniec.
  Pokiwałem przecząco głową, nie mogąc uwierzyć w jej słowa. Myśl, że wyleciała gdzieś na inny koniec świata była najgorszą z możliwych. A więc naprawdę to koniec? Czy tak się ma to skończyć? Wyjechała? I tyle? 
   Wyszedłem z budynku trzaskając drzwiami. Wsiadłem do swojego samochodu i uderzyłem rękoma o kierownicę. Ta bezradność, bezsilność była straszna. Nie mogłem już nic zrobić. Więc los i tak nas rozdzielił. Mimo iż niejednokrotnie przegrywał - w końcu mu się udało. Ale chociaż rozstanie nadeszło to wie­rze, że Bóg da nam drugą szan­se. Tyl­ko ta myśl da­je mi siłę by przet­rwać ko­lej­ny dzień.

***

Komentarz = to motywuje !


~~~~~

"I w końcu musisz odejść z miejsca, 
gdzie czułeś się najlepiej. 
Musisz zostawić coś,
 czego już nigdy niczym nie zastąpisz."

niedziela, 20 grudnia 2015

Rozdział 36


Ostatnio ta piosenka niszczy mi głowę xD
Ja wróciłam właśnie ze stajni, zaraz znów tam lecę bo trochę roboty mnie czeka, więc wykorzystując tę wolną chwilę łapcie nowy rozdział:)
Kolejna notka pojawi się w czwartek w Wigilię razem z życzeniami, więc teraz się nie rozpisuję już - zrobię to w czwartek :D
Proszę nie bijcie, nie krzyczcie na mnie! <333

~~~~~


  Usiadłam na łóżku spoglądając na torbę wypełnioną moimi rzeczami. Za chwilę będę mogła w końcu opuścić szpitalne mury. Ostatnio o niczym innym nie myślałam. Miałam dość tego miejsca, tych ludzi.
   Wzięłam do ręki ostatnią rzecz jaka mi została do zabrania: zdjęcie. Przyjrzałam się fotografii uśmiechając smutno - dobrze pamiętałam ten wyjazd. Pojechaliśmy wtedy z rodzicami w góry. Tata uwielbiał ten klimat i widoki. Był niesamowitym człowiekiem, żałuję, że nie będę mieć już nigdy okazji, aby odwdzięczyć się im za wszystko co dla mnie zrobili.
- Można? - doktor Stewart wszedł niepewnym krokiem do środka. Uśmiechnęłam  się do niego chowając jednocześnie zdjęcie do torby - Dzisiaj Twój wielki dzień, w końcu wolność.
- Dziękuję - odparłam, biorąc dokumenty które mi przyniósł - Za wszystko. Dziękuję za to, jak Pan walczył o zdrowie mamy. Że zawsze był Pan z nami, mogliśmy liczyć na pomoc i wsparcie. 
- Michelle - dotknął dłonią mojego policzka - Dlaczego mam wrażenie, że to pożegnanie? - nie odpowiedziałam nic. Spuściłam wzrok, próbując się nie rozpłakać - W takim razie powodzenia. Uważaj na siebie oraz na małą - spojrzeliśmy jednocześnie na mój brzuch.
- Małą? Skąd Pan wie...
- Przeczucie - puścił mi oczko - Zobaczysz, że będzie dziewczynka. A teraz uciekaj, ktoś czeka na Ciebie na dole.
- Na mnie? - nie ukrywałam zdziwienia.
  Postanowiłam nie przedłużać i nie zadawać więcej zbędnych pytań. Pożegnałam się z doktorem i udałam w stronę wyjścia. Przemierzałam korytarz bijąc się z myślami, z wzrokiem utkwionym w podłogę. Przełożyłam torbę do drugiej ręki i chwyciłam za telefon z zamiarem zamówienia taksówki. Zapatrzona w ekran urządzenia poczułam nagle jak zderzam się kimś w wyjściu.
- Ojej, przepra... Mike? - dopiero gdy spojrzałam na mężczyznę zobaczyłam, kto tak nagle wyrósł na mojej drodze.
- Ciszej, nie chcę aby ktoś mnie rozpoznał - uśmiechnął się delikatnie - Chodź - wziął moją torbę po czym chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą.
   Postanowiłam się nie spierać. I tak ostatnio dużo raniłam go swoim zachowaniem. Jestem mu winna te ostatnie chwile spędzone razem. A może sama ich po prostu pragnęłam?
  Gdy wsiedliśmy do auta poczułam dziwne ukłucie w sercu.
- Zawieź mnie do domu - rzuciłam nerwowo.
- Jedziemy do Neverlandu. Nie chcesz chyba mieszkać tam sama i... 
- Mike, zawieź mnie do domu - przerwałam mu.
- Ale najpierw mogę Cię gdzieś zabrać? - spojrzał na mnie z nadzieją w oczach - Nie daj się prosić.
- Dobrze, ale potem odwozisz mnie do domu - uśmiechnął się wyraźnie zadowolony.
   Musiałam pomyśleć nad wymówką, aby nie chciał zostać dzisiaj u mnie, ze mną. Musze się rano spakować. Samolot do Londynu mam w południe, jeśli się dowie wcześniej to będzie próbował mnie zatrzymać.
   Gdy tak rozmyślałam nad ową kwestią, poczułam dziwne uczucie paniki. Gdy Michael zaczął powoli rozpędzać auto, wszystkie wspomnienia z tamtego dnia zaczynały wracać... Deszcz... Chłopiec... Poślizg... Rozpędzony tir... Poczułam łzy napływające do oczu.
- Mike zwolnij - poprosiłam niemal błagalnym głosem.
- Kochanie, jadę powoli... Spokojnie.
- Michel zwolnij do cholery. 
  Spojrzał na mnie i po chwili zatrzymał pojazd. Wzięłam głęboki oddech, próbując się uspokoić.
- Co się dzieje? - złapał mnie za rękę, a ja chcąc czy nie chcąc wtuliłam się w niego cała roztrzęsiona. Ucałował mnie we włosy i objął ramieniem. Dziwiło mnie, że mimo mojego podłego zachowania on wciąż uparcie okazuje mi swoją dobroć i miłość. Nie zasługiwałam na niego, w żadnym stopniu.
- Już dobrze? Możemy jechać? 
- Przepraszam - oderwałam się od niego i usiadłam w swoim fotelu - Ten wypadek.... To wszystko...
- Spokojnie, obiecuję że będę jechał powoli, dobrze? A jeśli poprosisz to się zatrzymam. 
  Kiwnęłam tylko twierdząco głową, czując w głębi jak zaciska mi się żołądek. Mimo wszystko jak mówił, tak zrobił. Jechał nadzwyczaj ostrożnie i przepisowo, nawet poza granicami LA. Dokąd on mnie znów zabiera? Po chwili wszystko stało się jasne. Znałam tę drogę, prowadziła tylko w jedno miejsce. 


   Byłem niezmiernie wdzięczny doktorowi Stewartowi, że powiedział mi o tym, że Michelle dzisiaj ma opuścić szpital. Ciekawiło mnie tylko: dlaczego ona sama mnie o tym nie poinformowała? Coraz bardziej przytłaczało mnie to wszystko. Nie byłem przygotowany na tak wiele, tak nagłych zmian. Żyłem jednak nadzieją, że wszystko jeszcze można naprawić. Nasze życie wróci do normy, będzie tak jak dawniej, a nawet jeszcze lepiej. Bo w końcu co może się stać?
- Jesteśmy - rzuciłem, gdy zatrzymałem pojazd - Ostatnie dni lata, chodź. Wykorzystajmy je.
  Odpowiedziała mi delikatnym uśmiechem, po czym oboje wysiedliśmy z auta i ruszyliśmy w stronę plaży. Było to jedno z niewielu miejsc, gdzie szum morza nie był pomieszany z krzykiem ludzi. Na ten odcinek nigdy nikt nie przychodził. Pamiętam dobrze, jak pierwszy raz zabrałem tutaj Michelle. Miałem wrażenie, jakby to było zaledwie wczoraj, a przecież od tamtego wydarzenia minęły już miesiące. Wspólne, cudowne miesiące.

  Szliśmy w milczeniu brzegiem morza. Delikatny wiatr rozwiewał jej długie, blond włosy. Czekałem aż coś powie, wyjaśni mi swoje zachowanie jednak odpowiadał mi jedynie szum fal. W końcu pierwszy postanowiłem przerwać to milczenie.
- Wiesz, zgubiłem coś dla mnie bardzo ważnego.
- Hm?  - spojrzała na mnie, wyraźnie wyrwana z własnych rozmyśleń - Co takiego?
- Taki mały, ale bardzo istotny szczegół.
- Co to jest? Pomogę Ci - zaśmiałem się, gdy zaczęła się rozglądać.
- Nazywa się szczęściem. Ma metr siedemdziesiąt i błękitne oczy - objąłem ją w pasie i przyciągnąłem bliżej siebie.
- To dlaczego twierdzisz, że je zgubiłeś?
- Ty mi odpowiedz - cały czas patrzyłem jej prosto w oczy. Serce zaczęło mi być szybciej, mocniej, intensywniej. Zatrzymałem wzrok na jej wargach, tocząc wewnętrzną walkę ze samym sobą. Poczułem się trochę, jak na samym początku naszej znajomości, gdy tak bardzo jej pragnąłem, a nie mogłem posiąść. Teraz by się mogło wydawać to głupie, niedorzeczne, ale tak się właśnie poczułem.
- Zmieńmy temat - objąłem ją w pasie i dalej szliśmy brzegiem morza - Jak się czujesz, dziś już lepiej?
-Jakby Ci to powiedzieć. Pomimo tych zapuchniętych oczu, mokrych poduszek, milionów chusteczek i wszędzie walających się zdjęć i wspomnień. Wszystko gra. A i mam tylko cholernie bolące serce. Ale dziękuję, czuję się wyśmienicie.
- Przepraszam - rzuciłem karcąc się w myślach za to pytanie.
- Nie, to ja przepraszam. Już zapomniałam jak to jest.
- Co takiego?
- Jak to jest być tak beztrosko i cholernie szczęśliwą - złapałem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie.
- Więc dlaczego mi nie pozwolisz, abym Ci przypomniał? 
- A co jeśli przypomnisz mi i już nigdy nie będę tak szczęśliwa jak teraz? Co jeśli to szczęście potrwa tylko maleńką chwilę i opuści nas bezpowrotnie?
- Oddałbym wszystko, całe życie dla tej jednej chwili - dotknąłem dłonią jej policzka, na co przymknęła oczy.

  Miłość w tym momencie sama us­ta­lała gra­nice mojej wyt­rzy­małości, nie py­tając, czy ciało to zniesie. A ciało zaw­sze znosi. Gorzej było z umysłem i tym wewnętrznym bólem, którego serce udźwignąć nie mogło. Cza­sami zas­ta­nawiam się ile człowiek jest w sta­nie znieść, ile ciężaru unieść na swych bar­kach, za­nim upad­nie. Ile cier­pień pot­ra­fi wziąć na siebie je­go ser­ce, za­nim w sa­mot­ności pęknie, jak pęka szy­ba osłabiona nową rysą, zos­ta­wiając ból, bo prze­cież odgłos pękające­go ser­ca, to naj­smut­niej­sza me­lodia świata.
- Mike... - odwróciła głowę w drugą stronę, więc ująłem jej twarz w dłonie zmuszając by znów na mnie spojrzała - Nie patrz tak na mnie... - poprosiła.
  Uśmiechnąłem się smutno i przytuliłem ją do siebie najmocniej jak potrafiłem.
- Chodź, zawiozę Cię do domu - szepnąłem jej do ucha całując równocześnie w czubek głowy.



  Całą drogę jechaliśmy w ciszy. Bałam się odezwać, nie chcąc znów powiedzieć czegoś, co mogłoby go zranić. Byłam straszną egoistką. Nie odróżniałam już co jest dobre, a co złe. Lepiej jest się odsunąć, aby ułatwić to rozstanie, czy być blisko, okazując ostatnie uczucia jakie jesteśmy w stanie podarować ukochanej osobie? 
- Mike... - zaczęłam, gdy zaparkował na podjeździe pod moim domem - Wejdziesz tam ze mną?

- Oczywiście - uśmiechnął się wyraźnie zadowolony moją prośbą.
   Może to było śmieszne, ale naprawdę nie chciałam tam wchodzić sama. Od zawsze kojarzyło mi się to miejsce z moją rodziną. Wiecznie uśmiechniętą mamą, krzątającą się po kuchni z tym swoim cudownym uśmiechem, oraz tatą. Jego przesiadywaniem w salonie przed telewizorem, popijaniem piwka i czytaniem porannej gazety. Bez względu na wszystko - byliśmy rodziną. Mimo kłótni, nieporozumień zawsze mogliśmy na siebie liczyć.
  Gdy weszliśmy do środka, pierwsze co obiło mi się o uszy to przerażająca cisza, odbijająca się echem po ścianach. To mój dom? To naprawdę ten sam dom? Nie był teraz dla mnie niczym więcej, niż zwykłymi murami. Poczułam jak do oczu napływają mi łzy. Nagle wszędzie widziałam ich: mamę stojącą przy kuchence, tatę przy stole zajadającego obiad po pracy. Gdzie się podziały te obietnice, że na zawsze będziemy razem? To zabawne, dopiero po stracie kogoś bliskiego, zaczynamy dostrzegać szczegóły, na które nigdy wcześniej nie zwracaliśmy większej uwagi.
- Michelle... - objął mnie od tyłu - To nie jest dobry pomysł. Chodź, pojedziemy do Neverlandu.
- Nie, chcę tutaj zostać - odpowiedziałam stanowczo. Miałam już w głowie ułożony dokładnie cały plan działania - Zróbmy tak - odwróciłam się w jego stronę - Dzisiaj pozwolisz mi zostać, pozwolisz się pożegnać z domem i tym wszystkim. Spakuję się i jutro wieczorem po pracy przyjedziesz i pojedziemy do Neverlandu.
- Mówisz poważnie? - w jego oczach pojawiły się iskry nadziei. 
- Tak - okłamałam go z zimną krwią, wiedząc tak naprawdę, że gdy przyjedzie, zastanie pusty dom - Napijesz się czegoś? - starałam się zmienić temat.
- Soku - usiadł na blacie i przyglądał mi się uparcie - Powiesz mi w końcu, dlaczego ostatnio się tak zachowywałaś?
- Nie zaczynaj, proszę - całą swoją uwagę skupiłam na wlewaniu cieczy do szklanki.
- Chcę znać odpowiedz - nie dawał za wygraną. Zaszedł mnie od tyłu i przytulił mocno - To jak?
- Jutro - szepnęłam odwracając się w jego stronę i podając sok, o który prosił - Jutro wszystkiego się dowiesz.
- Dlaczego jutro?
- Nie zadawaj tylu pytań tylko pij ten sok - wyminęłam go i chciałam odejść, jednak w ostatniej chwili poczułam jak łapie mnie za rękę i przyciąga z powrotem do siebie.
   Odstawił szklankę zwalniając drugą rękę. Patrzył mi prosto w oczy, a ja czułam jak po raz kolejny zatracam się w jego spojrzeniu. Nim zdążyłam jakkolwiek zaprotestować pocałował mnie. Nie delikatnie jak to miał w zwyczaju. Był to głęboki, namiętny pocałunek jakby chciał nim posiąść całą moją duszę. Próbowałam nie odwzajemniać, starałam się myśleć o tym, że jutro wszystko się zakończy. Piękna bajka o cudownej i wiecznej miłości dobiegnie końca, jednak mimo to nie potrafiłam z tym walczyć. Zarzuciłam mu ręce na szyję odwzajemniając pocałunek. Położył ręce na moich pośladkach unosząc mnie, a ja bez wahania oplotłam nogami jego biodra. Nie wiem nawet kiedy znaleźliśmy się na  kanapie w salonie. Ułożył mnie delikatnie pod sobą nie zaprzestając pieszczot. To było piękne i podniosłe być razem z nim, chociaż, - ze względu na okoliczności - wydawało się całkowitym absurdem. 

  Wykorzystywał moją słabość do swojej obecności, swojego dotyku, oddechu i spojrzenia. Wiedział, że jestem w stanie całkowicie mu się poddać, chociażby dla tych kilku chwil spędzonych u jego boku. Próbowałam powiedzieć 'stop', jednak moje ciało i umysł odmawiały posłuszeństwa. Miłość to ciągłe cier­pienie. Nie czu­jesz bólu tyl­ko wte­dy, gdy jes­teś z ukochaną osobą. Dla­tego miłość tak uzależnia. Byłam od niego uzależniona. Był moim narkotykiem, którego wręcz chciałam przedawkować. Za każdym razem czułam niedosyt. Nie potrafiłam sobie odmówić, gdy był tak blisko. Jednak praw­dzi­wym cu­dotwórcą jest ten, kto pot­ra­fi pow­strzy­mać swo­je nieokiełzna­ne myśli. Mam nadzieję, że nikt nie weźmie ze mnie przykładu, bo zbyt często po­pełniam ten sam błąd. Uwierzyłam swojemu sercu, że będę w stanie się od niego odciąć i nie ulegać w żadnym, najmniejszym stopniu. A ono, wbrew swo­jej obiet­ni­cy, ciągle ro­bi to od no­wa, co­raz mocniej.
    Każdy jego pocałunek starłam się zapamiętać - aby smak jego ust został ze mną już na zawsze. Teraz, w tej chwili. I na resztę życia. Gdy dotknął dłonią po moim brzuchu, nagle jakbym się przebudziła z tego cudownego snu, jakbym się bała, że tą czynnością jest w stanie dowiedzieć się o dziecku. Jego dotyk w tym miejscu przysporzył mnie o dziwne, nieporównywalne z niczym uczucie. Z prędkością światła zdjęłam jego dłoń prosząc, aby tego nie robił. Nie byłam pewna, ile czasu upłynęło, zanim się opamiętał. Starałam się odzyskać równy oddech, wydawało mi się, ze minęły cale wieki, zanim zdołam się poruszyć. 
- Przepraszam - wyszeptałam ze skruchą w głosie - Nie mogę...
- Nie przepraszaj. Niczego nie musisz, nic nie jest twoim obowiązkiem - złożył ostatni, drobny pocałunek na moich ustach i wstał z kanapy - Pójdę już. Jutro wieczorem przyjadę po Ciebie.
   Kiwnęłam tylko głową w odpowiedzi. Odprowadziłam go do drzwi wyjściowych. Spojrzał na mnie, a ja zaczęłam dopiero sobie uświadamiać, że być może to ostatni raz gdy dane jest mi na niego patrzeć, gdy jest obok.  Gdy już miał nacisnąć klamkę podeszłam do niego i przytuliłam się zatrzymując go tym samym. Bez wahania objął mnie i docisnął do siebie. Chciałam poczuć znów zapach jego skóry, znów zobaczyć w jego oczach jak patrzy na mnie z miłością idealną, cudowną i nieskazitelną.
- Kocham Cię - wyszeptał, a ja próbowałam się nie rozpłakać.
- Ja Ciebie też. Bez względu na wszystko zawsze będę Cię kochać - mocniej zacisnęłam pięści na jego płaszczu - Dobranoc.
- Dobranoc -ucałował mnie w czoło i wyszedł, rzucając mi swoje ostatnie, cudowne spojrzenie.
  Zostałam sama. Zupełnie sama w tym wielkim, pustym domu. Nie chcąc siedzieć tutaj i rozpaczając, udałam się na stajnię. Tam wylałam jednak kolejne łzy, żegnając się ze swoimi najcudowniejszymi wierzchowcami. Zostawiałam tutaj wszystko co kochałam. Wszystko.
   Gdy w końcu zmęczenie wzięło górę, wróciłam do domu. Wykonałam wszystkie rutynowe czynności, słaniając się po pomieszczeniach niczym robot. Bez uczuć, wyrazu twarzy, niczego. Tę noc spędziłam w sypialni rodziców. Czułam jeszcze na pościeli ich zapach, zapach najbliższych memu sercu osób. Ból roz­sta­nia jest po stok­roć gor­szy aniżeli każdy in­ny. Przy­pomi­na ope­rac­je bez znie­czu­lenia pow­tarzające się każde­go dnia. Wczo­raj czułam jak wy­cinają mi ser­ce, dziś ja­kiś in­ny or­gan, które­go nie pot­ra­fię zidentyfikować. Mamo? Tato? Gdzie jesteście? Dlaczego mnie zostawiliście? Czym wam zawiniłam? Objęłam brzuch rękoma, zanosząc się znów płaczem. Wiedziałam, że to dziecko jest owocem naszej miłości. Ostatnią, piękną, najpiękniejszą pamiątką jaką będę mieć po Michaelu. Od teraz nic, nigdy nie będzie takie samo. Prawdziwa miłość jest jedna. Wszystko przed nią to tylko zapowiedzi, a wszystko po niej to marne podróbki.


***

Komentarz = to motywuje !


~~~~~

"Kochać to także umieć się roz­stać. 
Umieć poz­wo­lić ko­muś odejść, 
na­wet jeśli darzy się go wiel­kim uczu­ciem. 
Miłość jest zap­rzecze­niem egoiz­mu, za­bor­czości, 
jest skiero­waniem się ku dru­giej oso­bie, 
jest prag­nieniem prze­de wszys­tkim jej szczęścia, 
cza­sem wbrew własnemu."

środa, 16 grudnia 2015

Rozdział 35





Zacznę od tego, że przy słuchaniu powyższej piosenki się ostatnio nieźle poryczałam xD
Piękny sposób na hołd i podziękowanie naszemu Królowi:)
Dobra, nie marudząc więcej zapraszam na nowy rozdział !

~~~~~


   Minęły dwa dni. Sam nie wiedziałem już czy się cieszyć, że dochodzi do siebie psychicznie czy martwić, gdyż czułem jak z każdą chwilą się ode mnie odsuwa. Nie chciała podać powodu. Za każdym razem mówiła, że mi się wydaje lub przesadzam. Jednak nie patrzyła na mnie jak wcześniej, nie okazywała czułości, a na moje nie reagowała w żaden sposób. Jakby moja obecność była jej całkowicie obojętna. Tak było i tym razem...
- Jak się czujesz? - spytałem siadając na krześle obok łóżka - Potrzebujesz czegoś? Przywieźć Ci coś?
- Mike, nie jestem dzieckiem.
- Ostatnimi czasy tak się właśnie zachowujesz - bolało mnie, że mówiąc do mnie nawet na mnie nie  patrzy - Dlaczego mnie ignorujesz?
- Daj spokój... Nie zaczynaj znowu...
- Chcę znać odpowiedź.
- A jak mam się do cholery czuć?! - krzyknęła. Nie spodziewałem się takiego wybuchu - Zostałam sama, zostałam całkowicie sama ze wszystkim. Ty tego nie rozumiesz, masz rodziców, braci, siostry masz wszystko. Ja zostałam z niczym...
- Zapomniałaś chyba o jednym, że ja tez tutaj jeszcze jestem - warknąłem wstając z miejsca - Musze jechać do studia. Wpadnę wieczorem po pracy.
- Nie przychodź - rzuciła, na co odwróciłem się w jej stronę.
- Nie chcesz, abym przychodził? Zaledwie dwa dni temu prosiłaś, abym Cię nie zostawiał.
- Masz pracę, tym się teraz zajmij - zauważyłem łzy w jej oczach.
  Podszedłem z powrotem do łóżka, siadając obok ukochanej. Odwróciła wzrok, więc ująłem jej dłoń w swoje i pocałowałem delikatnie, starając się zrozumieć jej zachowanie.
- Są rzeczy ważniejsze niż praca.
- Powinieneś nadrabiać teraz zaległości w studio.
- A więc o to Ci chodzi?
- Nie - odwróciła głowę w drugą stronę.
- Powinienem być też przy Tobie.
- Idź już lepiej - jej ton był chłodny jak nigdy wcześniej.
- Dlaczego mi to robisz? Czym zawiniłem?
- Mike, po prostu wyjdź.
   Zaśmiałem się pod nosem i opuściłem pomieszczenie trzaskając drzwiami. Nie potrafiłem już znieść tych jej humorków. Zaledwie dwa dni temu, gdy się to wszystko wydarzyło prosiła abym był obok, żebym jej nie zostawiał. Myślałem że z upływem dni będzie lepiej, natomiast wszystko zaczynało się burzyć niczym zamki z piasku.


   Gdy tylko opuścił pomieszczenie rozpłakałam się niczym małe dziecko. Ta cała gra, którą musiałam odgrywać była dla mnie za trudna. Nie mogłam znieść jego cierpienia, które specjalnie mu zadawałam za każdym razem. Byłoby mi o wiele łatwiej, gdyby w ogólne tutaj nie przychodził. Dotknęłam dłonią swojego brzucha zaciskając mocniej oczy.
- To nie Twoja wina maleństwo... - szepnęłam, jakbym miała nadzieję że gdzieś tam, w otchłani mojego brzucha mnie usłyszy.
  Wszystko mnie przytłaczało: informacja o ciąży, śmierć rodziców... A teraz jeszcze ta zabawa z Michaelem w kotka i myszkę. Wiedziałam, że niedługo się to wszystko skończy. Pozostało mi jedynie czekać, bo cóż innego miałam robić? Każde wspomnienie o rodzicach zabijało jakąś część mnie od środka. A przecież miało być tak idealnie... Wyszła ze szpitala, mieliśmy być już razem, we trójkę... Dlaczego odebrano mi ich tak nagle? Bez uprzedzenia? Opadłam bezradnie na poduszki, próbując zatamować płynące łzy.
- Można? - usłyszałam ten dobrze mi znany głosik.
- W końcu jesteście! - ożywiłam się momentalnie na widok moich przyjaciół.
  Natalia podleciała do mnie i przytuliła najmocniej jak potrafiła, a ja nie pozostawałam jej dłużna. Gdy w końcu się od niej oderwałam przywitałam się w ten sam sposób z Maxem. Brakowało mi tej bliskości. Moje zachowanie uniemożliwiało mi to przy Michaelu, więc czerpałam to teraz od moich najcudowniejszych przyjaciół, którzy jako jedyni mi teraz pozostali.
- Przepraszamy, że dopiero teraz... Max był na zawodach 300 mil stąd, a ja byłam na wyjeździe u babci. 
- Nie tłumaczcie się - rzuciłam przez łzy - Ciesze się, że tutaj jesteście.
- Michelle tak mi przykro - Max usiadł obok mnie na łóżku i objął ramieniem - Jak się dowiedziałem...
- Wszyscy to przeżywamy - wtrąciła Nat - Ale jesteśmy z Tobą. Zawsze, tak jak przez te wszystkie lata.
- Dziękuję, kocham was bardzo - łzy niewiadomo kiedy znów popłynęły mi po policzkach - Nie wierzę, że ich tutaj nie ma.
- Miśka, oni są z Tobą. Zawsze byli i będą. Bez względu na wszystko są Twoimi rodzicami, kochają Cię i ta miłość jest wieczna. Nie ważne, że ciało jest nieruchome. Dusza jest żywa i  ich obecność będziesz odczuwać zawsze, bo oni zawsze będą z Tobą.
- O tutaj... - rzuciłam cicho, kładąc sobie dłoń na klatce  piersiowej - Wiecie co mi powiedział tata, w wieczór gdy wróciłam z Paryża? Że zawsze będą ze mną tutaj, w sercu - głos mi się znów zaczął podłamywać - On... On jakby wiedział co się wydarzy. Oni mnie zostawili... Zostawili samą... - w końcu nie wytrzymałam i znów się popłakałam.
  Dłuższą chwilę znów nie mogłam dojść do siebie. Nie można tak szybko wrócić do normalności po czymś takim. To zostawia ślad w sercu. Wielką, widoczną rysę, która nigdy się nie zagoi. Ilekroć o niej wspomnimy - ból związany z jej nadaniem, będzie wracał za każdym razem ze zdwojoną siłą. Od teraz wszystko miało się zmienić, wszystko.
- Nat, Max... - zaczęłam gdy w końcu się uspokoiłam, wiedząc jak trudna rozmowa mnie teraz czeka - Muszę wam o czymś powiedzieć, oznajmić i jednocześnie poprosić.
- Oczywiście - skwitował Max - Zawsze możesz na nas liczyć.
- I dlatego właśnie do was się z tym zwracam. Tylko wy mi zostaliście - spojrzałam na przyjaciół - Ale najpierw musicie mi obiecać, że ta rozmowa nie wyjdzie poza mury tego pokoju. Wszystko co powiem, wszystko o co was poproszę zostaje między nami.
- Tak jest - zasalutowali, na co się zaśmiałam, chyba pierwszy raz od kilku dni.
- Myślałam o tym długo. W sumie co miałam robić, leżąc całymi dniami w łóżku? Podjęłam kilka ważnych decyzji. 
- Chodzi o Michaela? - rzucił Max - Mijaliśmy go na dole przy wejściu do szpitala. Był wściekły... Pokłóciliście się?
- Nie... Znaczy tak. Znaczy... Kazałam mu po prostu wyjść.
- Dlaczego? - Nat spojrzała na mnie jak na wariatkę - Michelle on...
- Bo chcę nam ułatwić to rozstanie - w końcu wyrzuciłam z siebie te słowa. Widziałam po przyjaciołach, że chcą zadać mi masę pytań, więc ich uprzedziłam - Wyjeżdżam. Doktor Stewart mówił, że jutro mogę wyjść ze szpitala. Pojutrze mam samolot, wylatuję.
- Dobra, poczekaj - Nat się wtrąciła - Nie czaję teraz czegoś... Dlaczego? Dokąd? Do kogo i o co w tym wszystkim chodzi?
- Nie mogę tutaj zostać. Wszystko mi przypomina rodziców, chcę zacząć od nowa z czystą kartką. Bez wspomnień, bez cierpienia, zostawiając przeszłość w tyle.
- A Michael czym Ci zawinił? - Max był wyraźnie wściekły moją decyzją.
- Robię to dla jego dobra.
- Dobra? Myślisz teraz tylko o sobie.
- Nie. Jeśli zostanę, zniszczy sobie życie. On musi się skupić na pracy, to daje mu prawdziwe szczęście. 
- A co to ma wspólnego z Tobą, bo dalej nie rozumiem?
- Jestem w ciąży - spojrzeli na mnie z niedowierzeniem i wcale się im nie dziwiłam. Dla mnie był to tak samo szok jak dla nich - Nie chciałam, aby tak to się skończyło, ale nie widzę innego wyjścia. On musi skupić się na sobie, nie na mnie. Wystarczająco namieszałam w jego życiu, gdybym mogła cofnąć czas, nigdy bym nie stanęła na jego drodze.
- Miśka.... - przyjaciółka podeszła do mnie i przytuliła się mocno - A może da się coś zrobić? Powiedz mu o wszystkim, porozmawiajcie. Ciąża to nie choroba, dacie radę...
- Nie, podjęłam decyzję. Jeśli się dowie o dziecku, zaprzepaści wszystko na co pracował tyle lat. Prasa go zniszczy. Robili już gównoburze o nasz związek, podkreślając przy tym różnicę wieku między nami. Jak informacja o ciąży wypłynie, oni nie dadzą mu życia. Jego kariera zawiśnie na włosku. Dlatego nie mogę mu powiedzieć o dziecku, muszę zniknąć z jego życia. To mój obowiązek, trzeba wiedzieć kiedy odejść.
- A gdzie wyjeżdżasz?
- To zostanie tajemnicą nawet przed wami. Michael będzie chciał wiedzieć i naciskał. Nie powiem wam, aby on nie miał się jak wiedzieć.
- A co Cię czeka tam dokąd lecisz? - Max nie dawał za wygraną.
- Nowe życie. Dam sobie radę.
- Jesteś pewna?
- Nie, nigdy w życiu niczego nie byłam pewna. Ale to jedyne co przychodzi mi do głowy. Dlatego mam do was prośbę - spojrzałam na Maxa - Chcę abyś wziął Irysa i Salivana do siebie do stajni. Nie chcę ich sprzedawać, za bardzo kocham te zwierzęta. U Ciebie wiem, że będą traktowane tak jak na to zasługują.
- Obiecuję, że doczekają u mnie należytej emerytury - chłopak pogłaskał mnie po włosach - A gdy wrócisz... O ile wrócisz, będą na Ciebie czekać.
- Dziękuję - oparłam głowę o jego ramię - Nat... Chciałabym, abyś sprzedała dom rodziców. Nie mam głowy do tego, a wiem że na interesach ty i Twoi rodzice znacie się najlepiej.
- Oczywiście - szepnęła - Jak tylko znajdziemy kupca za odpowiednią cenę, to zadzwonię i prześlemy Ci pieniądze.
- Dziękuję wam, że rozumiecie - uśmiechnęłam się słabo - Michael zapewne będzie się was pytał o mnie. Powiedzcie tylko, ze wyjechałam. Zresztą, tylko tyle przecież wiecie.
- To rozstanie was zniszczy...
- Już mnie niszczy. Za każdym razem, gdy muszę być dla niego oschła, oziębła. Za każdym razem gdy widzę ile bólu mu zadaję. Cierpi przeze mnie, a ja się temu przyglądam sama cierpiąc od środka. Ale tak będzie lepiej, im szybciej zaczniemy się od siebie odzwyczajać. Zresztą... Pojutrze będzie to już bez znaczenia. Zniknę i tyle. Mam nadzieję, że odnajdzie swoje szczęście u boku kogoś innego. Zasługuje na to. 
- Michelle... - Nat wytarła kciukiem łzę w kąciku mojego oka - Naprawdę to tak się musi skończyć? A gdzie się podziało: żyli długo i szczęśliwie ?
- Póki co moja bajka nie posiada nawet tytułu. Nie pytaj mnie więc o scenariusz. Tutaj nic nie jest takie jak powinno. Nawet zamkom z bajki przydaje się warstwa świeżej farby.




  Wychodząc ze studia założyłem swój kapelusz i okulary, aby uniknąć większego szumu wokół swojej osoby. Było już późno, ciemno i na szczęście ulice były dość opustoszałe. Wsiadłem do limuzyny i spojrzałem na szofera.
- Dokąd szefie? - rzucił zachrypniętym głosem. Chwilę się zastanowiłem nad odpowiedzią... W końcu sama mówiła, abym nie przychodził, nie? Miałem już dość ciągłych starań, które nie przynosiły żadnych efektów.
- Do domu.
  Nie miałem siły na cokolwiek. Jedyne o czym marzyłem to kąpiel i sen. Ostatnie noce spędzałem w szpitalu, cały czas czuwając przy jej boku. Nie rozumiem już nic. Gdzie popełniłem błąd? Byłem przy niej cały czas, czuwałem w nocy gdy budziła się, gdy płakała, gdy cała roztrzęsiona prosiła o pomoc. Byłem przy niej cały czas, a ona z każdą chwilą coraz bardziej mnie od siebie odsuwała. Budowała mur, którego nie potrafiłem ani zburzyć, ani obejść, ani przeskoczyć. Jej nagła zmiana musi mieć jakieś podstawy,  jednak jak mam się dowiedzieć jakie, skoro ciągle milczy ? Nie chodziło tutaj tylko o śmierć rodziców, tego byłem pewien. 
  Minęliśmy kolejne skrzyżowanie. Spojrzałem w prawą stronę, dobrze wiedząc jaki budynek właśnie mijamy. Nagle w mojej głowie powstało milion myśli i sam nie wiem kiedy wypaliłem do szofera:
- Zatrzymaj się tutaj, muszę iść coś załatwić. 
  Gdy limuzyna się zatrzymała, wyszedłem naciągając kapelusz mocniej na oczy. Musiałem być ostrożny, gdyż media w każdej chwili mogą się zorientować, że moja ukochana leży w szpitalu, mimo iż nasz związek z Michelle był ciągle po części tajemnicą przed światem brukowców. Przemierzyłem szpitalny korytarz, na którym nie było żywego ducha. 
   Gdy w końcu znalazłem się przy odpowiedniej sali, serce zabiło mi mocniej. Przez szybę widziałem jak spała. Leżała spokojna, okryta białą pościelą. Niepewnie wszedłem do środka, uśmiechając się jakby sam do siebie na ten widok. Nie mogłem pojechać bez słowa. Musiałem ją zobaczyć ostatni raz przed snem. Nie obchodziło mnie, że kazała mi nie przyjeżdżać, nie obchodziło mnie w tym momencie nic poza nią, jej obecnością. 
  Podszedłem bliżej, delikatnie musnąłem palcami jej delikatną skórę i złożyłem drobny pocałunek na czole. 
- Dobranoc - szepnąłem i najciszej jak potrafiłem opuściłem salę, udając się z powrotem do wyjścia.
  W takich momentach jak te chciałbym jej nie kochać. Chcę ją nie kochać. Próbuję ją nie kochać. Byłoby o wiele łatwiej, gdybym jej nie kochał. Czasami myślę, że jej nie kocham, a potem ją spotykam i..... I własnie. Kocham ją.

***

Komentarz = to motywuje !


~~~~~

"Moje myśli opiekują się Tobą. 
Niezależnie czy bez Twojej, czy za Twoją zgodą."

piątek, 11 grudnia 2015

Rozdział 34

Nie wiem czemu, ale pisząc ten rozdział miałam strasznego doła, a raz nawet łzy w oczach. Czemu? Sami przeczytajcie i oceńcie:)
Wiem, że nie jest najdłuższy, ale i tak wystarczająco w nim emocji:)

PS: Do końca części pierwszej zostały jeszcze 4 rozdziały ! :c

~~~~~


   Wszechobecna biel raziła mnie po oczach. Poruszyłam się, na co odpowiedział mi przenikający ból w prawej ręce. Syknęłam delikatnie, próbując się podnieść, co przyszło mi z wielkim trudem. Spojrzałam na swoje poobijane, posiniaczone ciało. Zaczęłam sobie nagle wszystko przypominać: zabranie mamy ze szpitala, deszcz, wycieraczki, chłopca na środku drogi, rozpędzonego tira, krzyk rodziców i w końcu ból i ciemność. Przeżyłam? Nic mi nie jest?
   Rozejrzałam się po szpitalnym pokoju z nadzieją, że rodzice również są tutaj ze mną. Wszystko wydawało mi się takie odległe, obce. Zazwyczaj odwiedzałam w szpitalu mamę, a teraz sama tutaj leżę - jakby role się odwróciły. Jednak obok mnie nie było nikogo. Pozostałe łóżka obok mojego były puste, a ja poczułam dziwne ukłucie w sercu.
- Dzień dobry Michelle - nagle przez drzwi wkroczył doktor Stewart. Jego mina była tak neutralna, że wyczytanie z niej jakichkolwiek uczuć czy informacji było niemożliwe - Cieszę się, że już się przebudziłaś. Jak się czujesz?
- Do... Dobrze, chyba... Tak myślę - zmieszałam się - Boli mnie ręka i plecy.
- To normalne, jesteś obtłuczona po wypadku. Na szczęście nic więcej Ci się nie stało, żadnych złamań czy urazów głowy. Miałaś wiele szczęścia, uratowało Cię to, że siedziałaś na tylnym siedzeniu. Tamta część samochodu unikła głównego zderzenia. Ani Tobie, ani dziecku nic nie jest.
- Dziecku? - spojrzałam na niego jak na wariata, o czym on do cholery mówił?
- Chcesz mi powiedzieć, że nie wiedziałaś? - podszedł do mnie bliżej - Po wypadku zrobiliśmy Ci wszelkie badania. Michelle, jesteś w 8 tygodniu ciąży.
- To nie może być prawda... - szepnęłam do siebie, łapiąc się równocześnie za brzuch.
  Teraz wszystko zaczęło się łączyć w całość. Te omdlenia, zmienne nastroje, napady mdłości, spóźniający się okres... Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam? Może po prostu, nie dopuszczałam do siebie tej myśli.
- Czy wie ktoś o tym poza nami? - rzuciłam nagle.
- Oczywiście, że nie. Obowiązuje mnie tajemnica lekarska.
- Czyli... Michael nic nie wie?
- Nie jesteście w związku małżeńskim, nie mam uprawnień do udzielania mu takich informacji - spojrzał przez szybę na korytarz - A jeśli o nim mowa, jest na korytarzu. Śpi tutaj od dłuższego czasu, zapewne czeka aż się wybudzisz.
- Proszę, aby informacja o ciąży została między nami. Nie chcę, aby ten temat był poruszany, gdy ktoś będzie w sali oprócz mnie.
- Oczywiście - odparł, wyraźnie zdziwiony moją prośbą - Michelle... Ja wiem, że teraz jest ciężki okres. Tym bardziej, że informacja o ciąży jest dla ciebie teraz dodatkowym szokiem, jednak muszę Ci o czymś powiedzieć... Nie tylko jako lekarz, ale również jako przyjaciel rodziny.
- Panie doktorze... Czy coś się stało rodzicom? Gdzie oni w ogóle są? - poczułam łzy napływające mi do oczu.
- Przykro mi... Twoi rodzice nie żyją.



   Przebudziłem się zwinięty w kłębek, na szpitalnej ławce w korytarzu. Podniosłem się delikatnie, czując swoje ciężkie powieki od płaczu. Ludzkie łzy to z jed­nej stro­ny wy­raz og­ro­mu cier­pienia, lecz z dru­giej także ul­ga. Ra­zem z łza­mi wypływa cier­pienie, by zrobić miej­sce na nową, ko­lejną falę bólu. Inaczej ból przes­tałby się w nim mieścić.
   Nie ma zbyt wiele cza­su, by być szczęśli­wym. Dni prze­mijają szyb­ko. Życie jest krótkie. W księdze naszej przyszłości wpi­suje­my marze­nia, a ja­kaś niewidzial­na ręka nam je przek­reśla. Nie ma­my wte­dy żad­ne­go wy­boru. Jeżeli nie jes­teśmy szczęśli­wi dziś, jak pot­ra­fimy być ni­mi jutro? Ale tak już jest na świecie, że płacz przychodzi z po­mocą, kiedy ro­zum przes­ta­je poj­mo­wać. A płacz wie wszys­tko, słowa nie wiedzą, myśli nie wiedzą, nie wiedzą sny i Bóg cza­sem nie wie, a płacz ludzki wie. Bo płacz jest i płaczem, i tym nad czym się płacze. Wo­bec płaczu każde słowo jest nieme.
   Spojrzałem na zegarek - spałem co najmniej trzy godziny. Przetarłem rękoma zmęczone oczy i złapałem się za głowę. Natłok myśli nie dawał mi spokoju, bałem się nawet iść do niej, spojrzeć jej w oczy. Czy już wie? Czy jest świadoma co się stało? 
   Gdy zastanawiałem się nad odpowiedziami, do uszu dotarł mi przeraźliwy krzyk. Automatycznie podniosłem głowę w stronę, skąd dobiegały te przeraźliwe dźwięki. Dopiero po chwili zorientowałem się, że docierają one z sali, gdzie leżała Michelle. Zerwałem się na równe nogi i wleciałem pomieszczenia. Gdy ją zobaczyłem, poczułem jak serce pęka mi na pół, jak rozsypuje się na drobne kawałeczki... Krzyczała, płakała i wyrywała się dwóm pielęgniarkom, które uparcie próbowały ją utrzymać. Krzyczała do doktora Stewarta, prosiła aby zwrócił jej rodzinę.  Jedna z pielęgniarek wrzasnęła do mnie, że mam opuścić salę, jednak zignorowałem całkowicie jej prośbę. Nie mogłem pozwolić na to, nie mogłem patrzeć jak próbują ją uspokoić używając przy tym siły. Wyminąłem lekarza i podbiegłem do nich, każąc jednocześnie pielęgniarkom ją zostawić. Michelle złapała mnie za koszulę, musiałem ją podtrzymać, aby nie upadła. Dusiła się łzami i cały czas krzyczała. Nawet nie wiem kiedy i ja zacząłem płakać. Mocno ją objąłem, bo i mnie zaczęła próbować się wyrwać. Doktor Stewart wyprosił pielęgniarki i zwrócił się do mnie z żalem w głosie:
- Przykro mi. Dasz sobie radę z nią?
- Tak, dziękuję... - rzuciłem przez łzy próbując utrzymać ukochaną.
   Gdy lekarz zostawił nas samych, chciałem ją położyć do łóżka, ale znów wpadła w panikę. Zaczęła bić mnie pięściami po torsie i krzyczeć, że mam ją zabrać do rodziców. Bolały mnie jej słowa, jej cierpienie i ból, którego nikt nie był w stanie pojąć. Straciła wszystko co miała, w jednym momencie odeszły dwie najważniejsze osoby w jej życiu. Nawet własny ból nie jest tak ciężki, jak ból z kimś współodczuwalny, ból za kogoś, dla kogoś, zwielokrotniony przez wyobraźnię. Nie mówiłem aby się uspokoiła, bo wiem że to by nic nie dało. Musiała wszystko z siebie wyrzucić.  Ludzi cier­piących po stra­cie ko­goś blis­kiego, w żaden sposób nie można po­cie­szyć . Oni po pros­tu muszą to przecierpieć
   Traciła grunt pod nogami, więc w końcu pozwoliłem jej usiąść na ziemi, cały czas przy niej czuwając. Położyła mi się na kolanach powtarzając, że chce umrzeć. Ucałowałem ją we włosy, próbując sam nie popaść w histerię. Musiałem być teraz dla niej silny, dla nas. Po chwili ponownej walki, w której zawsze ze mną przegrywała zaczęła odpuszczać. Wziąłem ją więc na ręce i położyłem na łóżku, kładąc się obok. Przytuliła się do mnie zaciskając mocno pięści na mojej koszuli.
    Łzom nie było końca. Nie wiedziałem już co robić, co mówić... Wydawało mi się wtedy, że żadne słowa nie są odpowiednie w tej sytuacji, więc po prostu milczałem. Otuliłem ramieniem i głaskałem po włosach, pozwalając, aby płakała w moją koszulę. Długo nie mogła dojść do siebie, jednak po godzinie wycieńczenie zarówno fizyczne jak i psychiczne wzięło nad nią górę. Płacz zamienił się w szloch, oddech robił się równomierny, oraz serce przybierało normalny rytm. Po dłuższej chwili zasnęła, a ja poczułem wyraźną ulgę. Delikatnie wysunąłem się spod niej i zszedłem z łóżka. Nakryłem ją porządnie kołdrą i najciszej jak potrafiłem opuściłem salę. Musiałem na chwilę wyjść i odetchnąć, cała ta sytuacja czułem jak mnie zaczyna przerastać.
   Na zewnątrz było już ciemno, szpital robił się coraz bardziej pusty i cichy, co jeszcze bardziej mnie dobijało. Siedziałem tak na ławce skulony, pogrążony we własnych myślach. Nawet nie zauważyłem chłopca, który znikąd zjawił się obok mnie:
- Pan Michael Jackson? - przetarłem ręką oczy chcąc zetrzeć łzy i spojrzałem na chłopca posyłając fałszywy uśmiech.
- Tak. A Tobie jak na imię?
- Jestem Charlie. 
- Bardzo ładne imię - chłopiec usiadł obok mnie.
- Dlaczego jest Pan smutny?
- Wiesz... Ktoś dla mnie bardzo ważny cierpi, a ja nie wiem jak mu pomóc.
    Nagle rozległ się na korytarzu głos pielęgniarki.
- Charlie idź już do siebie, wiesz która jest godzina?
- Przepraszam, już idę - niespodziewanie przytulił się do mnie, jakby chciał przekazać mi część swojej siły - Dobranoc - rzucił na pożegnanie i pobiegł w stronę końca korytarza, znikając za drzwiami jednej z sal.
- Panie Jackson, czas odwiedzin dawno się skończył, proszę przyjść jutro.
- Słucham? - myślałem, że sobie żartuje - Nigdzie się nie wybieram. Zostaję tutaj, ona mnie potrzebuje.
- Jedyne czego teraz ona potrzebuje to święty spokój.
- Co się tutaj dzieje? - niczym dobry duch z podziemi wyrósł obok nas doktor Stewart, chyba jedyny normalny w tym szpitalu.
- Doktorze proszę pozwolić mi zostać - znów łzy napływały mi do oczu - Nie są potrzebne jej żadne środki uspokajające, przykuwanie do łóżka czy cokolwiek innego. Ona potrzebuje kogoś komu ufa, prosze mi pozolić jej pomóc. Nam pomóc - nie spuszczałem z niego wzroku, na co uniósł lekko kaciki ust i odpowiedział:
- Kończę zaraz dyżur, przekażę lekarzowi dyżurującemu, że masz pozwolenie na przebywanie tutaj po ustalonych godzinach. 
- Dziękuję - rzuciłem uśmiechając się delikatnie.
   Posiedziałem jeszcze chwilę sam na ławce, po czym podszedłem do okna przez które widziałem śpiącą Michelle. Była spokojna, jej klatka piersiowa unosiła się i opadała równomiernie. Nagle jednak zaczęła się wiercić, jej ruchy robiły się coraz gwałtowniejsze, więc bez namysłu wparowałem do środka. Zaczęła płakać, usiadłem obok niej, na co podniosła się i przytuliła do mnie cała się trzęsąc. 
- Nie zostawiaj mnie... - rzuciła przez łzy kurczowo trzymając się mojej koszuli, jakby się bała, że zaraz jej ucieknę.
- Przepraszam, już nigdzie nie wyjdę, obiecuję - pocałowałem ją w czoło delikatnie kołysząc niczym małe dziecko. Nagle zgięła się w pół łapiąc za brzuch - Wszystko dobrze? Zawołać lekarza?
- Nie, proszę... To zaraz minie - znów przylgnęła do mnie.
  Chwilę siedzieliśmy tak, aż w końcu udało mi się ją znów położyć. Wtuliła się we mnie i znów płakała, aż ze zmęczenia zasnęła. Całą noc czuwałem u jej boku. Kilkakrotnie budziła się z krzykiem, ale gdy wyczuwała moją obecność ponownie zasypiała. Przecież o to właśnie chodzi w życiu. Żeby ktoś przy Tobie był, na dobre i na złe. Zawsze. Kiedy ciemno, źle, gdy świeczka się nie pali. Pomimo, mimo i wbrew, nawet gdy wydaje nam się, że nikogo nie potrzebujemy, bo jesteśmy tak samowystarczalni.
   Nieprawda. Ludzie potrzebują innych ludzi. W pojedynkę nie mogą istnieć. To właśnie w no­cy, otu­leni ciem­nością, sa­mot­nie toczy­my walkę z włas­ny­mi myśla­mi. Zabawne... Chyba tyl­ko księżyc przygląda się nam ze współczuciem.


***

Komentarz = to motywuje !

~~~~~


"Cier­pienie wy­maga więcej od­wa­gi niż śmierć."

Mia land-of-grafic