poniedziałek, 7 grudnia 2015

Rozdział 33

Kochani ! <3
Rozdział trochę smutny, jak mówiłam komplikacje muszą być - muszę zakończyć jakoś część pierwszą, a pomysł ten miałam już od dawna.
No nic, komentujcie !
~~~~~


   Krzątałam się po kuchni szykując śniadanie, dla wciąż śpiącego taty. Nie pamiętam jak wczoraj zasnęłam - zapewne podczas filmu. Michael zaś pewnie od dawna siedzi w studio. Źle się czułam z faktem, że przeze mnie musiał zawalić pracę i jechać do Paryża. 
- Dzień dobry - do pomieszczenia wszedł tata, spoglądając na mnie wciąż zaspanymi oczami - Ooo, jajecznica?
- Taka jaką lubisz - posłałam mu uśmiech, kładąc talerz z jedzeniem na stół - Siadaj i jedz, a potem ogarnij się trochę bo niedługo jedziemy.
- Aż tak Ci się spieszy?
- Chcę, aby mama była już z nami w domu - spojrzałam w widok za oknem - Okropna dzisiaj pogoda. Leje i leje. To rzadkość w Kalifornii.  Zapomniałabym... Ciocia dzwoniła?
- Tak. Pisała wczoraj wiadomość, że dziewczyny dotarły do domu całe i zdrowe.
- To dobrze. 
- Cieszysz się, że Van już wyjechała? - spojrzał na mnie głupkowato się uśmiechając.
- O niczym innym nie marzyłam. 
- Tak myślałem.
  Odstawił pusty talerz do zlewu, ucałował mnie w czoło i zniknął w swojej sypialni. Pozmywałam naczynia i również udałam się do siebie wziąć krótką kąpiel. Odświeżona narzuciłam na siebie jakąś bluzkę i spodnie, po czym zbiegłam na dół cała podekscytowana. Mama była w szpitalu już tak długo... Brakowało mi jej tutaj, z nami. Była nieodłącznym elementem mojego świata, najlepszą przyjaciółką, siostrą i matką w jednym. Nikomu nie ufałam tak bardzo jak jej. Zwsze miałam w niej oparcie, szanowałam jej zdanie i opinie. Wiadomość o jej chorobie była dla mnie ciosem w najczulszy punkt. Każdego dnia jednak zastanawiam się, kiedy nadejdzie ten dzień. Kiedy zostanie mi odebrana bezpowrotnie.



  Całą drogę do szpitala jechaliśmy w ciszy. Tata jechał powoli ze względu na warunki na drodze, jakie powodowała ulewa. Ja zaś siedziałam wpatrzona w widok za oknem, pogrążona we własnych myślach, analizując wszystko po kolei. Zaczęłam się bawić naszyjnikiem, który dostałam od Michaela. Na myśl o nim mimowolnie się uśmiechnęłam, przygryzając delikatnie wargę. Byłam tak zajęta kreśleniem palcem wzroków na szybie, że nawet nie zauważyłam kiedy dojechaliśmy na miejsce.
   Budynek szpitalny był mi już tak dobrze znany, że było to aż przerażające. Na schodach trafiliśmy akurat na doktora Stewarta. Dobry humor i jemu się udzielał. Zaprosił nas do gabinetu, gdzie zazwyczaj udzielał nam wszelakich informacji.
- Czeka na was już w swoim pokoju, wszystkie dokumenty już jej przekazałem - uniósł lekko kąciki ust - Nie chcę zapeszać, ale ma duże szanse na to, aby odłożyć swój wyrok na dalszy termin.
- Nawet Pan nie wie, ile to dla nas znaczy - wtrącił tata, który przeżywał wszystko podwójnie - Dziękujemy za to co Pan dla nas robi..
- Cała przyjemność po mojej stronie - spojrzał na mnie - Jesteście cudowną rodziną. Naprawdę mało których pacjentów obdarzam taką sympatią jak was. Mam nadzieję, że wszystko będzie teraz szło tylko lepiej. 
- Również mamy taką nadzieję - odparłam z uśmiechem, zerkając jednocześnie na tatę.
   Pożegnaliśmy się z lekarzem i udaliśmy w stronę pomieszczenia, gdzie leżała mama. Siedziała na szpitalnym łóżku z wzrokiem utkwionym w podłogę. Zapukaliśmy w szybkę, na co gwałtownie odwróciła głowę w naszą stronę. Chwyciła torbę z rzeczami i wyszła do nas, bez zastanowienia przytulając się. 

  Nasza rodzina w końcu była w komplecie. Jeszcze nigdy nie leżała w szpitalu tak długo. Musiało być jej cholernie ciężko. Szpitale to nie są fajne miejsca. Jesteś zupełnie sam, pośród wiecznie nieszczęśliwych ludzi. Ta złość, strach, panika otacza Cię każdego dnia. Odwiedziny bliskich są chwilowe, szybko się kończą. Jeśli już naprawdę miałaby umierać, niech robi to z nami, z ludźmi którzy ją kochają i wspierają na każdym kroku.
- Tak bardzo się za wami stęskniłam - rzuciła łamiącym się głosem.
- Ej, mamuś... Już dobrze. Jesteśmy tutaj, wracamy do domu.
- Wiem kochanie - ucałowała mnie w czoło i spojrzała na tatę, który również miał łzy w oczach - Tak się cieszę, że was mam.
- Spokojnie, nigdzie się nie wybieramy - puścił jej oczko, próbując lekko rozładować napięcie - Chodźcie, w domu czeka nas przepyszny obiad.
  Pogoda się nie zmieniła - jak lało, tak lało. Jednak humor udzielał się całej naszej trójce. Rodzice siedzieli z przodu, a ja zajęłam tylne siedzenie chcąc ustąpić miejsca mamie. Oczywiście nie mogło się obyć bez jej pytań i przesłuchania w związku z Paryżem.
- A więc jesteś zadowolona? - odwróciła głowę w moją stronę i spojrzała na mnie z dobrze mi znanymi świetlikami w oczach.
- Tak, było cudownie. Pokaz się udał, Francja ma swój urok.
- A jak z Michaelem? Już wszystko dobrze?
- Tak, był u mnie i...
- Wiem - przerwała mi - Był u mnie w szpitalu. Opowiedział wszystko, chyba po prostu potrzebował z kimś porozmawiać.
- Co Ci mówił?
- Myślę, że wystarczająco.
- A więc to Ty mu powiedziałaś o Paryżu?
- No tak - spojrzała na mnie przepraszającym wzrokiem - Myślałam, że sama mu powiedziałaś. Zdziwił się gdy mu powiedziałam o twoim wyjeździe. No ale chyba wyszło to wam na dobre?
- Chyba tak - uśmiechnęłam się delikatnie. 
  Znów wzrok utkwiłam w szybie. Krople deszczu spływały po niej tworząc rozmaite wzorki. Ruch dzisiaj był wyjątkowo duży, przejechanie głównymi ulicami LA było naprawdę uciążliwe i czasochłonne. Gdy trochę się rozluźniło na drodze, tata w końcu mógł przyspieszyć i nadrobić czas. Spojrzałam w przednią szybę, skupiając wzrok na migających wycieraczkach. Nagle nie wiedzieć kiedy i skąd na drodze pojawił się mały chłopiec.
- Uważaj! - krzyknęłam, na co tata gwałtownie skręcił kierownicą, prowadząc auto na przeciwny pas.
   Ruch był wystarczająco gwałtowny, abyśmy wpadli w poślizg. Pamiętam widok rozpędzonej  ciężarówki pędzącej wprost na nas. Automatycznie złapałam się za brzuch, potem nastąpił trzask, usłyszałam krzyk rodziców, poczułam ból przeszywający moje ciało. Potem nastała ciemność.





   Dobiegało południe. Byłem już tak zmęczony pracą, że jedyne o czym marzyłem to przerwa, którą Quincy w końcu zgodził się mi dać. Pierwsze co zrobiłem to wykręciłem numer Michelle. Od rana nie kontaktowałem się z nią. Kolejny raz wybrałem jej numer... Każda kolejna próba kończyła się niepowodzeniem - wyłączyła telefon? To do niej niepodobne, zawsze go przecież miała przy sobie. Poczułem dziwny niepokój. Nerwowo chodziłem po garderobie w tę i z powrotem nie mogąc uspokoić myśli.
- Mike, tutaj jesteś - wszedł do pomieszczenia Frank - A Ty co taki nie w humorze? Stało się coś?
- Nie, nic. Jestem po prostu zmęczony.
- Jakbyś nie wylatywał na wakacje z dziewczyną do Paryża i to bez słowa, to by Cię tak Q nie męczył teraz.
- Mało śmieszne - opadłem na kanapę sięgając po pilot od telewizora.
- Nie rozsiadaj się Jackson, zaraz będą po Ciebie pewnie wołać.
- Chwila odpoczynku mi się należy - skwitowałem włączając telewizor. 
   Frank zostawił mnie samego, co w sumie było mi na rękę. Przerzucałem kanały z prędkością światła, nie mogąc znaleźć nic ciekawego. Nagle moją uwagę przykuło coś dziwnego. Wróciłem szybko o jeden kanał wstecz - znałem ten samochód. Leciały akurat wiadomości. Skupiłem uwagę na głównym napisie na dole ekranu: "TRAGICZNY WYPADEK NA SKUTEK ZDERZENIA Z TIREM". Dopiero po chwili doznałem olśnienia... To był samochód Pana Evans. Dobrze znałem to auto, dane z tablicy rejestracyjnej się zgadzały. Przypomniałem sobie momentalnie jak wczoraj Michelle mi mówiła, że jadą dzisiaj odebrać mamę ze szpitala. Z prędkością światła wybiegłem z garderoby, łapiąc w biegu płaszcz i kapelusz z okularami.
- Gdzie lecisz?! - krzyknął Frank, którego wyminąłem na korytarzu.
  Nic mu nie odpowiedziałem, nie miałem czasu ani chęci na rozmowy. W głębi serca błagałem, abym się mylił, aby to nie był ich samochód, nie... To nie mogła być prawda.
   Poczułem pierwsze łzy napływające mi do oczu. Mokry od deszczu wsiadłem do swojego auta i ruszyłem w kierunku głównego szpitala w Los Angeles, do którego ze studio nie miałem na szczęście bardzo daleko. W pew­nej chwi­li ogarnął mnie prze­raźli­wy strach. Strach przed ut­ratą jej. Ludzie częstowmawiają so­bie, że wszys­tko się dob­rze skończy, mi­mo prze­ciw­nej rzeczy­wis­tości. A ja odczu­wam ten oszołamiający lęk. Bałem się, cholernie. 
  Wpadłem do szpitala, nie zwracając uwagi na to, że moje przyciemniane okulary i kapelusz to kiepski kamuflaż. Na moje szczęście ludzi w szpitalu nie było wielu, więc uniknąłem tłumów na wejściu. Po chwili byłem już pod gabinetem doktora Stewarta, którego jako jedynego dobrze znałem i wiedziałem, że może mi udzielić informacji. Drzwi jednak były zamknięte, zaczepiłem więc przechodzącą obok pielęgniarkę.
- Przepraszam, czy jest może doktor Stewart?
- Tak, jest teraz u pacjentki.
- Czy u was leżą ludzie po wypadku sprzed niecałej godziny?
- Wypadku...? A tak, chodzi Panu o tą czołówkę z tirem?
- Dokładnie - czułem jak powoli głos mi się podłamuje - Czy mogę wiedzieć...
- Proszę iść na trzecie piętro. Znajdzie tam Pan doktora, który wszystko Panu powie. Ja niestety nie jestem upoważniona do udzielania informacji.
- Rozumiem, dziękuję - odparłem zrezygnowany i udałem się jak mówiła na trzecie piętro.
  Przemierzałem korytarz, zaglądając do poszczególnych sal. Nic, zero. Już traciłem nadzieję, gdy w końcu ujrzałem ją przez szybę. Leżała nieprzytomna na łóżku, jedyny ruch jaki okazywała, to podnosząca się i opadająca rytmicznie klatka piersiowa. Koło jej łóżka stał doktor, którego szukałem. Zapisywał coś w notatniku. Dojrzał mnie, uśmiechnął się smutno i opuścił pomieszczenie, wychodząc do mnie.
- Tak myślałem, że w końcu się Pan pojawi.
- Panie doktorze proszę mi powiedzieć czy... 
- Proszę do mojego gabinetu - przerwał mi i zaprosił mnie gestem ręki. Ruszyłem za nim, próbując zatamować łzy napływające ciągle go kącików oczu - Proszę usiąść - zamknął za nami drzwi, gdy byliśmy w środku.
- Czy ona...?
- Żyje i ma się dobrze - uniósł lekko kąciki ust - Poza siniakami, kilkoma zadrapaniami i stłuczeniami Michelle wyszła z tego cała i zdrowa. Uratował ją fakt, że siedziała na tyle pojazdu. Traz spała, nie wstanie zapewne wcześniej niż za kilka godzin. Sam nie miałem okazji z nią porozmawiać.
- Czyli z nią wszystko dobrze? Jest Pan pewien? - powoli zaczynałem się uspokajać.
- Tak, jestem pewien. Panie Jackson... - jego ton spoważniał - Michelle jest delikatną i wrażliwą dziewczyną... Będzie teraz potrzebować kogoś bliskiego w tej sytuacji.
- Nie rozumiem... Powiedział Pan, że z nią wszystko dobrze, tak?
- Owszem, z Michelle jest jak najbardziej dobrze. Mam tutaj na myśli coś innego - spuścił wzrok, a ja dopiero zauważyłem, ze on również ma zaszklone od łez oczy - Przykro mi to mówić, ale Państwo Evans nie żyją. Zginęli na miejscu, nie mogliśmy nic zrobić. Śmierć nastąpiła natychmiastowo.
  Poczułem jak świat zaczyna wokół mnie wirować. Nie docierały do mnie słowa lekarza... Jej mama... Jej tata... Oni... Nie, to niemożliwe...
  Spojrzałem na doktora czując jak łzy kapią mi po policzkach. On również nie potrafił wydobyć z siebie ani słowa.
- Przecież ona... Przecież ona się załamie... Nie pogodzi się z tym... - mówiłem chyba bardziej sam do siebie niż do niego, nie mogąc wciąż uwierzyć w to co się stało.
- Jeśli będziecie potrzebować pomocy, lekarskiej lub prywatnej to możecie na mnie liczyć.
  W odpowiedzi kiwnąłem mu tylko głową na znak zgody i bez słowa opuściłem jego gabinet. Usiadłem na ławce, schowałem twarz w dłoniach i na dobre się rozpłakałem. Nie potrafiłem się nawet cieszyć, że moja ukochana przeżyła, że jest tutaj ze mną.
  Dlacze­go ludzie od­chodzą? Dlacze­go po­zos­ta­wiają nas sa­mym so­bie? Dlacze­go ra­nią? Dlacze­go niszczą? Odejście człowieka, które­go się kochało bo­li. Brak je­go. Je­go obec­ności wy­rywa nasze ser­ca z klat­ki pier­siowej. Ser­ce nie mające dla ko­go bić, słab­nie, bi­je ciężej by w końcu całko­wicie za­mil­knąć. Ludzie nie są świado­mi te­go ja­ki ból za­dają in­nym od­chodząc. Nie wiedzą na co ich ska­zują. Człowiek porzu­cony, za­myka się w so­bie. Pogrąża w bólu i płaczu. Oka­lecza siebie psychicznie i fi­zycznie, ra­niąc tym sa­mym blis­kich. Człowiek zos­ta­wiony sam so­bie, wy­niszcza się. Tak bar­dzo pochłania go sa­mot­ność i uczu­cie, że to wszys­tko je­go wi­na, że w końcu zaczy­na myśleć o śmier­ci. Boję się, że zacznie się izo­lować od ludzi. Będzie ciągle sama. Będzie chodziła przygnębiona, smut­na, zapłaka­na, myśląc o życiu i śmier­ci. Śmierć blis­kiej oso­by może za­bić na­wet i nas samych. W ob­liczu śmier­ci blis­kiej oso­by, wszys­tkie ziem­skie spra­wy przes­tają mieć dla nas ja­kiekol­wiek znaczenie. Jak pomóc oso­bie która stra­ciła naj­bliższą osobę, gdy ma się tak niewiele możli­wości? Jak mówić by źle nie zro­zumiała? Co zro­bić? Jej smu­tek, ból. Często nie wiemy co zro­bić, gdy śmierć przechodzi tak blisko. 

***

Komentarz = to motywuje !


~~~~~

"Cokolwiek robisz, pamiętaj o śmierci."

3 komentarze:

  1. Hej ;c
    Wiedziałam, że tak będzie, wiedziałam, że ten moment nastąpi, ale mimo wszystko jest mi strasznie przykro. Michelle udowodniła nam nie jednokrotnie, że jest silna, ale te wszystkie wydarzenia były błache w porównaniu z tym co wydarzyło się dziś. Straciła oboje rodziców, została sama, ma tylko Michaela.
    Pięknie to opisałaś lecz smutno.
    Takie rzeczy dają do myślenia; "Śpieszmy się kochać ludzi bo oni tak szybko odchodzą".
    Teraz leży wszystko w rękach Michaela, musi pomóc Miśce się podnieść. Musi się spiąć bo sam to przeżywa i musi walczyć. Nie będzie łatwo to wiem napewno tym bardziej z tym co dalej dla nas szykujesz.
    Kiedy zaczęłam czytać Remember to myślałam, że będzie to subtelne opowiadanie gdzie smutek będzie rzadkim gościem, ale teraz wiem, że się myliłam.
    Tworzysz dla nas cudo, które czyta się z ogromną przyjemnością mimo, że łzy same cisnął się do oczu.
    Czekam z niecierpliwością na następną notke. ♥ życze wenyyy :*
    Trzymaj się!
    Pozdrawiam, Marysia :*

    OdpowiedzUsuń
  2. O nie!
    Już się cieszyłam, że wszystko dobrze, że w końcu będą razem. Gdyby nie ten nieuważny chłopiec wszystko byłoby dobrze..
    Ale przecież czasem muszą dziać się też te złe rzeczy, bo przecież życie nie jest bajką :(
    Michelle się załamie. Być może nie wytrzyma ciężaru tych wiadomości..
    Trzymaj się ciepło!
    Masy weny :*
    Pozdrawiam :)
    Karolina

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakbym wczoraj od raz po przeczytaniu skomentowała to byłabym bardzo ,bardzo zła , ale tak mi już troszeczkę przeszło :)
    No wiadome było to ,że w Twoim opowiadaniu kolorowo nie będzie ale tego to ja się nie spodziewałam . No kurde co chwile coś . Ja nie oczekiwałam ,że to będzie bajka z happy endem ale takie akcje ?Szczerze ? To myślałam ,że Michelle stanie się coś poważniejszego ,albo nie przeżyje tego wypadku.Dobrze ,że chociaż ją oszczędziłaś. Na pewno będzie jej trudno po śmierci ukochanych rodziców , ale w tym głowa Michaela żeby pomóc jej się podnieść.Nie wiem co powiedzieć ,a raczej napisać .Michelle to na prawde ma przkichane w życiu . Najpierw choroba matki , rozstanie z Michaelem , teraz śmierć jej rodziców. Masakra. Życie jej nie rozpieszcza. Dobrze ,że ma przyjaciół i Michaela.
    Czekam z niecierpliwośią na nexta .
    Patryniu daj coś wesołego wreszcie :)
    Pozdrawiam cieplutko :*:*:*:*:*

    OdpowiedzUsuń

Mia land-of-grafic