czwartek, 27 sierpnia 2015

Happy Birthday & Rozdział 9

W kalendarzu wybił już 29 sierpień, więc zacznę dzisiaj od NAJWAŻNIEJSZEGO, czyli...
Happy Birthday Michael ! <333
Sto razy bardziej wolę obchodzić jego urodziny, niż rocznicę śmierci. Dlaczego ? Bo Mike dla nas jest wieczny, tego dnia narodziła się legenda.
Tak więc Michael... Jesteś  nie tylko twarzą w teledyskach, jesteś człowiekiem który zmienił oblicze muzyki i świata. Jesteś kimś, na kogo zdjęcie się patrzy przed pójściem spać,  kogo piosenki potrafią być lekarstwem na najgorsze wewnętrzne rany. Jesteś człowiekiem który swoją miłością, talentem, pasją, głosem, tańcem i całym sobą potrafił rozkochać w sobie miliony. Mimo tego jak byłeś atakowany ze strony prasy, zawsze byłeś wierny swoim ideałom i wartością. Można i powinniśmy się uczyć od Ciebie tych cech, bo są to rzeczy znikome, które zanikają w dzisiejszych czasach. Zostawiłeś nam po sobie najpiękniejsze rzeczy: czyli muzykę i słowa. Dlaczego są tak ważne ? Bo one w przeciwieństwie do ludzkiego ciała - są wieczne.
Tak więc ja jedyne czego mogę Ci życzyć Mike, to spokoju na jaki zasługujesz. Dość się nacierpiałeś w swoim życiu, zasługujesz na to. Mimo iż wiem, że nie możesz tego przeczytać, że nigdy nie miałam okazji z Tobą porozmawiać by móc Ci powiedzieć jak bardzo Cię cenię, jak wiele wniosłeś do mojego życia, mimo że nigdy nie będziemy mieli okazji się razem śmiać, płakać... to wiedz że słowa zapisane tutaj pochodzą prosto od serca.  I mimo, iż jestem osobą niewierzącą to liczę, że kiedyś gdzieś tam się wszyscy razem spotkamy. Nie wiem gdzie to będzie i co nas czeka, ale nadzieja umiera ostatnia. Więc bez względu czy obserwujesz nas tam gdzieś z góry, lub świecisz w nocy jako jedna z tysięcy gwiazd, liczę że słowa 'do zobaczenia' mają tutaj jakiś sens i moc. 29 sierpnia jest dla nas cudowną, niezastąpioną datą !
Dobra, ja już czuję łzy w oczach jak się zbierają, więc ostatni raz HAPPY BIRTHDAY MY ANGEL ! <3


A tymczasem zapraszam was kochani na kolejny rozdział opowiadania :)


~~~~~


   Otworzyłam oczy. Leżałam obok Michaela wtulona w niego jak w pluszowego misia. Biło od niego tyle ciepła, że koc który nas otulał wydawał się niemal parzyć moją skórę. A Mike? Wyglądał niczym małe, bezbronne dziecko, gdy spał. Delikatnie, niewinnie, niepowtarzalnie. Gdy zorientowałam się, że za oknem jest już ciemno szturchnęłam go delikatnie.
- Mike... Mike? Obudź się... - mówiłam łagodnym głosem.
   Nie chciałam go budzić, jednak chyba trochę za długo nam się przysnęło, a on był moją jedyną możliwością na powrót do domu. Poruszył się minimalnie i zaczął powoli otwierać oczy. Uśmiechnął się na mój widok i przywitał słowami:
- Witaj księżniczko. Jak się spało? - przysunął się bliżej mnie, ale nie zwróciłam na to uwagi.
- Musimy wstawać. Która w ogóle godzina? - wyszłam spod koca i podeszłam do szklanej ławy na której leżała moja komórka - No pięknie... Już po dziesiątej. Odwieziesz mnie? - spojrzałam na niego błagalnie. Niechętnie usiadł na łóżku. Widać było, że wolałby pozostać jeszcze pod kocem.
- Oczywiście, aczkolwiek mam o wiele lepszy pomysł - już bałam się, co tym razem wymyśli - Jest już późno, bez sensu abyś budziła rodziców. Możesz zostać przecież tutaj.
- Rano muszę iść do sklepu, praca czeka. Nie mogę teraz zawalić tym bardziej, jeśli chcesz abym popłynęła z Tobą w ten rejs. A właśnie... Muszę się Ciebie o coś zapytać... - wstał z łóżka i podszedł do mnie.
- Chyba nie chcesz zrezygnować? - zapytał smutnym głosem, na co się uśmiechnęłam.
- Nie, chciałam zapytać czy jest możliwość aby wyruszyć za tydzień w piątek. W weekendy mamy sklep nieczynny i mama nie musiałaby siedzieć przez ten czas sama.
- Oczywiście, łódź miała remont, ale dzwonili, że już wszystko gotowe, więc możemy płynąć kiedy tylko zechcesz - uśmiechnął się - W takim razie nie będę nalegał abyś została, weź rzeczy, a ja szybko się odświeżę w łazience i możemy jechać.
  Puścił mi oczko i wyszedł z salonu. Oczywiście stało się to, czego się bałam: moje ciuchy były wciąż mokre. Te kilka godzin nie wystarczyło aby wyschły. I co ja mam teraz zrobić? Nie mogę przecież jechać w jego koszuli.
  Opadłam zrezygnowana na kanapę na której jeszcze przed chwilą oboje leżeliśmy. Dotknęłam palcem kącika ust, w który Mike mnie pocałował. Mimowolnie się uśmiechnęłam sama do siebie. Wspomnienie tej sytuacji w kuchni wywoływało na moim ciele ciarki. Już dawno nie byłam tak szczęśliwa jak teraz, przy nim.
   W końcu wrócił. Był ubrany w czarny t-shirt, który delikatnie opinał się na nim podkreślając zarys torsu i ramion.
- Michelle ? - zapytał szczerząc się. Chyba zauważył, że mu się przyglądam.
- Jest... Mały problem - wskazałam na moje mokre ciuchy - Są ciągle wilgotne.
- W takim razie pojedziesz w tym co jesteś, a płaszcz dam ci jakiś z moich, więc po problemie.
- Tak nie wypada, co ja powiem rodzicom? - wstałam z kanapy.
- Jeśli nie chcesz, to możesz jechać w samej bieliźnie, bo tych mokrych nie założysz, abyś się przeziębiła - podszedł do mnie - Spokojnie, jutro przyjadę do Ciebie to mi je oddasz.
- Jutro? - zrobiłam zdziwioną minkę.
- Teraz już tak łatwo się ode mnie nie uwolnisz - uśmiechnął się i ucałował mnie w czoło.
   Wyjął z szafy jeden ze swoich płaszczy i dał mi go. Był zdecydowanie przyduży, ale nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie - czułam się w jego ciuchach bardzo komfortowo.
   Nim zajechaliśmy pod mój dom wybiła prawie północ. Przez całą drogę co chwila na mnie spoglądał. Miałam wrażenie, że coś go trapi, chce o czymś powiedzieć, ale milczał. Postanowiłam, że nie będę brnąć w ten temat i jeśli zechce, sam to poruszy.
   Gdy zaparkował na podjeździe pod moją bramą, wiedziałam, że zaraz się rozstaniemy i jakoś nie było mi to na rękę. Zaczynałam powoli żałować, że odmówiłam noclegu w Neverlandzie. Boże co ja gadam?  Muszę się ogarnąć bo chyba mi odbija.
   Wysiedliśmy oboje z auta. O dziwo przestało już padać, ale powietrze było ciągle bardzo wilgotne. Michael odprowadził mnie pod sam dom. Gdy już byliśmy już obok drzwi wejściowych odwróciłam się do niego. Patrzył na mnie, jednak mimo lekkiego uśmiechu który gościł na jego twarzy, to w oczach widziałam smutek. Bez słowa i chwili zawahania przytuliłam się do niego najmocniej jak potrafiłam. Poczułam jak obejmuje mnie i całuje we włosy. Uwielbiałam kiedy to robił.
- Więc jutro przyjedziesz? - zapytałam odsuwając się delikatnie.
- Oczywiście - uniósł mój podbródek zmuszając mnie, abym patrzyła prosto na niego - Jeśli tylko zechcesz.
Uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek.
- Dobranoc Mike - szepnęłam.
- Dobranoc.
   Odwróciłam się i otworzyłam drzwi, jednak nie weszłam od razu do środka. Spojrzałam jeszcze ostatni raz w jego stronę. Gdy wsiadał już do samochodu również spojrzał się na mnie i pożegnał mnie swoim niepowtarzalnym uśmiechem.


  Mijały kolejne dni, które przybliżały coraz bardziej do tak wyczekiwanego przeze mnie rejsu. W końcu będę mogła zostawić to wszystko za sobą i chociaż na chwilę niczym się nie martwić. Michael przez ten czas bywał u mnie codziennie, ja do południa siedziałam w sklepie, a on za moją namową w studiu - chciałam, aby zaczął powoli wracać do pracy. Bałam się trochę, że znów się rozmyśli i będzie chciał zrobić coś głupiego, jak zawieszenie kariery.
   Odbierał mnie z pracy i popołudnia spędzaliśmy razem, lub razem z Natalia. Polubili się, co mnie bardzo ucieszyło, bo w końcu była moją najlepszą przyjaciółką i jej zdanie na temat Michaela było dla mnie bardzo ważne. Oczywiście nie przegapiała okazji, aby między mną i Mike'iem coś narozrabia. Ostatnio na przykład, gdy siedział na fotelu, a ja przechodziłam obok niego, Nat "przypadkiem" wpadła na mnie, że poleciałam prosto na niego lądując mu na kolanach. Miałam momentami ochotę ją udusić za takie akcje.
   W końcu wybiła środa i do wyjazdu pozostały tylko 2 dni. Byłam strasznie podekscytowana i nie mogłam już wysiedzieć za ladą w sklepie. Nagle zadzwonił mój telefon, to był Max.
- Halo?
- No witaj młoda. Jak tam? - słychać było, że miał bardzo dobry humor.
- No nic, pracuję. Niedługo kończę, a co u Ciebie?
- Właśnie mam wolny dzień i pomyślałem, że skoro cały weekend Cię nie ma, to może jutro byśmy zrobili ten trening?
- Jutro jadę z Nat na zakupy, muszę kupić parę rzeczy na ten wyjazd. Ale może dzisiaj? - zapytałam niepewnie.
  Wiedziałam, że Michael miał wpaść, ale trening był dla mnie rzeczą świętą i nie mogłam odpuścić okazji.
- Jasne, akurat jedna dziewczyna dzisiaj odmówiła jazdę z powodu choroby, więc popołudnie mam wolne. To o której?
- Kończę pracę o trzynastej, więcprzyjedź przed piętnastą, pasuje?
- Super, to do zobaczenia.
- Cześć - rozłączyłam się.
  No tak, teraz pozostała mała, mini kwestia jak tutaj powiedzieć o tym Mike'owi. Sam trening nie przeszkadzałby mu, bo prawie codziennie jak u mnie teraz bywał, to przynajmniej dwie godziny dziennie spędzaliśmy na stajni. Cieszyłam się, że nie przeszkadzało mu to i rozumiał, że nie mogę odpuszczać. Jednak kwestia treningu z Maxem to już coś innego. Mam wrażenie, że po tym jak widział nas u Nat na schodach to nie darzy go zbytnią sympatią
   Wybiła w końcu pierwsza w południe, a Mike był jak zawsze punktualny. Wszedł do sklepu w przebraniu i podszedł do lady.
- Poproszę karmę dla kota - myślałam, że pęknę ze śmiechu.
- Od kiedy to ty masz kota? - zapytałam cały czas się śmiejąc. Wyglądał komicznie jeszcze z tym udawanym akcentem.
- A skąd Pani wie, że nie mam? - poruszył zabawnie wąsami - Chyba mnie Pani z kimś pomyliła. A mój kot jest bardzo głodny.
- Kota to ja mam z Tobą - wstałam i dałam mu buziaka w policzek - Myślisz, że serio bym Cię nie poznała?
- Muszę wymyślić inne przebranie - uśmiechnął się i zdjął kapelusz - A gdzie Twoja mama?
- Zaraz powinna być. Słuchaj jest taka sprawa - nie ma co odkładać tego - Dzisiaj muszę zrobić trening, wiesz jutro czwartek i wybieram się z Nat na te zakupy, a w piątek rano wyjeżdżamy i...
- Wiesz, że to dla mnie nie problem. Pojeździsz, a ja poczekam, popatrzę.
- Max też będzie - wypaliłam prosto z mostu zdecydowanym tonem. Mina Michaela gwałtownie zrzedła.
- To... Ja może nie będę wam przeszkadzał - zrobił krok w tył, wyczułam w jego głosie nutę żalu, a nawet złości.
- Przestań... Chcę, abyś był i chcę abyście się z Maxem lepiej poznali. Już rozmawialiśmy na ten temat - złapałam go za koszulę i przyciągnęłam bliżej siebie. Dzieliła nas niebezpiecznie bliska odległość - Zresztą, muszę z nim też pogadać, czy zajmie się końmi przez te trzy dni. Z ojcem wciąż się nie odzywam i nie mam zamiaru - spuściłam wzrok.
   Zrobiło mi się przykro na tą myśl, strasznie nie lubiłam się z nim kłócić, ale od czasu tej akcji w kuchni i po tym co powiedział, nie mogłam się przełamać tak szybko.
- Przepraszam, to moja wina - spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem.
- To nie jest Twoja wina - przytuliłam się do niego - On musi po prostu zrozumieć kilka rzeczy.
  Gdy usłyszałam jak drzwi do sklepu się otwierają, odskoczyłam od Michaela jak poparzona. No tak, to była mama. Ona zawsze wie kiedy wejść.
- Oj, przepraszam. Nie chciałam wam przeszkadzać... - rzuciła uśmiechając się. Widać było, ze pasował jej widok jaki zastała.
- My już wychodzimy - złapałam Michaela za rękę i pociągnęłam w stronę drzwi wymijając mamę.
- Do widzenia - odparł tylko lekko zdezorientowany, że zarządziłam taką szybką ewakuację.
- Kocham Cię! - rzuciłam jeszcze do niej w ostatniej chwili i już byliśmy na zewnątrz.
   Gdy już siedzieliśmy w aucie spojrzałam na niego. Przygryzłam wargę i powiedziałam:
- Zazdrośnik.
- Ja? - odpalił samochód i spojrzał na mnie - Wydaje Ci się.
- To dlaczego tak zareagowałeś na Maxa? - zapytałam nie spuszczając z niego wzroku. Wiedziałam, że zaczęłam dla niego niekomfortową rozmowę, ale o to mi chodziło - Więc?
- Po prostu... Nie przypadł mi do gustu - próbował się wykręcić.
- Przecież nawet go nie znasz. Obiecaj, że będziesz miły...
  Uśmiechnął się i pogłaskał mnie po włosach w odpowiedzi. Nie drążyłam dłużej tematu. Miałam tylko cichą nadzieję, że kiedy Mike zobaczy jaki Max jest naprawdę, to przekona się do niego tak samo jak do Natali.
   Gdy weszliśmy do domu zauważyłam w kuchni obok piekarnika blachę z zapiekanką makaronową.
- Moja mama znów o nas pomyślała - odparłam do Michaela, który stał za mną - Głodny? - zapytałam wkładając jedzenie do środka i nastawiając temperaturę.
- Jasne, w studiu nigdy nie mam czasu aby coś przekąsić - uśmiechnął się i nagle rozbrzmiał dźwięk mojego telefonu.
- Tak? Janet? - na jej imię zrobił niesmaczną minę, zaśmiałam się - Nie nie, Twój brat jest ze mną i z niego się śmieję... Jutro?... Jutro idę z Natalia na zakupy, więc może się dołączysz?... Jasne... To widzimy się w galerii o wpółdo drugiej, jak skończę pracę... Super... Pa... - rozłączyłam się.
- Skąd ma Twój numer? - zapytał zdziwiony.
- Była u mnie ostatnio w sklepie na chwilę. Znalazła adres na Twojej lodówce.
- A ja się zastanawiałem, gdzie się podziała ta karta.
- Dobra, przypilnuj zapiekanki, a ja idę na górę się przebrać w strój do jazdy - rzuciłam i pobiegłam schodami do swojego pokoju.




   Kiedy zjedliśmy pomogłem Michelle posprzątać po jedzeniu i udaliśmy się na stajnię. Jak zawsze zaczęła czyścić Irysa, a ja jej musiałem trochę poprzeszkadzać zabierając szczotki lub chlapiąc wodą z wiaderka dla koni. Zabawy było co nie miara, dopóki nie zobaczyłem podjeżdżającego w naszą stronę samochodu. Od razu się domyśliłem kto to jest i uśmiech spełzł mi z twarzy. Może miała rację i powinienem wyluzować, ale ciągle miałem przed oczami jak ją obejmuje wtedy u Państwa Rose. Tak, byłem zazdrosny, cholernie zazdrosny.
- Cześć - rzucił z uśmiechem podchodząc do mnie i podając mi rękę, którą niechętnie uścisnąłem - Jestem Max Parker, Ty musisz być Michael? - uśmiech nie schodził mu z twarzy. Może to po prostu wada genetyczna?
- Tak - zawahałem się i też niepewnie się uśmiechnąłem, starając się by nie wyglądał na tak bardzo wymuszony, jak był.
- Miło mi Cię w końcu poznać, Michelle dużo mi o Tobie opowiadała - oboje się na nią spojrzeliśmy, a ona spaliła buraka.
- Jesteś okropny - rzuciła mu podchodząc do nas - A tak w ogóle to cześć - dali sobie buziaka w policzek.
  Normalnie nie odpowiadałby mi ten widok, ale muszę przyznać, że wyglądało to u nich dosyć naturalnie. Bez zbędnych emocji jakie myślałem, że między nimi panują. Faktycznie wyglądali i zachowywali się jak rodzeństwo.
  Trening trwał ponad dobrą godzinę. Max ustawiał im coraz to wyższe przeszkody, a oni pokonywali je z taką łatwością jak przychodziło nam oddychanie. Czuć było energię i moc bijącą od nich. Nie myślałem, że człowiek i zwierzę mogą stworzyć taki zespół. Max co chwila coś komentował i krzyczał do Michelle. Wytykał błędy, mówił co powtórzyć oraz chwalił za dobrze wykonywane zadanie. Podczas treningów miał całkiem inne podejście do niej niż prywatnie. Podnosił często głos, był zdecydowany. Bardzo profesjonalnie podchodził do tego zadania.
  Gdy już skończyli Michelle rozebrała Irysa i rzuciła z lekkim niepokojem w głosie:
- Idę odprowadzić go na łąkę. Dacie sobie radę sami? - mówiła tonem jakby rozmawiała z dziećmi.
- Ty nie bądź taka do przodu bo Ci tyłu zabraknie - rzucił Max i potarmosił ją po włosach - Będziemy w siodlarni jak coś.
  Niepewnie jeszcze ostatni raz na nas zerknęła i poszła w stronę łąki prowadząc konia. Weszliśmy do siodlarni i usiadłem na krześle przy małym stoliku.
- Wody? - zapytał wyciągając z szafki dwie szklanki i butelkę z wodą.
- Chętnie.
- Więc... - zaczął nalewając do szklanek bezbarwnej cieczy - Słyszałem, że w piątek płyniecie razem w rejs. Miło z Twojej strony, że ją zabierasz - podał mi naczynie.
- Już się pochwaliła? - zaśmiałem się.
- Nie miej jej za złe, znamy się tyle lat, że przede mną nic nie ukryje. Od razu wiedziałem, że coś jest na rzeczy kiedy widziałem jaka jest.
- To znaczy?
- Radosna, pełna życia... - spojrzał na mnie - Od kiedy się spotykacie o wiele częściej się uśmiecha, nie chcę się wtrącać... Ale jeśli byś czegoś kiedyś potrzebował to wal śmiało - uśmiechnął się do mnie.
  Nie spodziewałem się takiego toku rozmowy. Bardziej przypuszczałem, że każe mi zostawić Michelle w spokoju czy coś.
- Dzięki, miło z twojej strony. Czyli znacie się z Michelle od dzieciństwa?
- Oj tak, już tyle lat minęło. Aczkolwiek i tak się trochę posypało, kiedyś widywaliśmy się codziennie, teraz każde ma swoje życie i na przykład moje relacje z Michelle to zazwyczaj tylko treningi. Ale zawsze jesteśmy dla siebie wsparciem. Dlatego też cieszę się, że ma teraz Ciebie. Jest wrażliwa i delikatna chociaż nie wygląda. Powinna mieć obok siebie kogoś takiego jak Ty - poklepał mnie w ramię - Mam tylko nadzieję, że twoje intencje są czyste.
- Nie skrzywdziłbym jej - odparłem bez zastanowienia.
- I o to chodzi - uśmiechnął się - Jeśli już na siebie trafiliście, to znaczy, że tak miało być. A czasem zwykła, przypadkowa znajomość zmienia się w miłość na całe życie.
- Kiedy jest się gwiazdą, ciężko wierzyć w takie rzeczy.
- Właśnie o dziwo jej opinia o ludziach ShowBiznesu jest bardzo kiepska, dla niej jesteś Michaelem Jacksonem, po prostu zwykłym człowiekiem, a nie buzią na okładce magazynu. Uwierz mi, gdyby patrzyła na ciebie jako 'gwiazdę', już dawno sprzedałby Ci kopa w dupę.
Zaśmialiśmy się oboje i w tej chwili do siodlarni wkroczyła Michelle.
- Przegapiłam coś? - zapytała uśmiechając się niepewnie - Nie spodziewałam się, że zastanę was razem takich wesołych - zajęła miejsce na przeciwko nas na stołku.
- Obrabialiśmy Ci tyłek, dlatego tutaj tak wesoło - rzucił Max, na co znów się zaśmialiśmy. Sam sobie się dziwiłem, ale polubiłem go.
- Otaczają mnie idioci.
- Ale nas za to kochasz - odpowiedział i wstał ze swojego miejsca - To ja wam nie przeszkadzam dzieciaczki, bawcie się dobrze. Na mnie czeka w domu trochę roboty. Tylko bądźcie mi tutaj grzeczni, żeby mi z tego dzieci nie było! O tym możecie myśleć dopiero jak będziecie na tej swojej łodzi  - Michelle walnęła go w ramię i kopnęła z kolanka w tyłek - Ała, jak mogłaś? - zaśmiał się.
- Bo jesteś świr - przytuliła go na pożegnanie - Słuchaj mam taką prośbę... Bo nie ma kto się zająć Irysem i Salivanem jak wyjedziemy. Z tatą wciąż jestem pokłócona i..
- Nie ma problemu. Wpadnę rano i wieczorem. Dam im jeść, pić, zamknę na noc.... Więc o nic się nie martw. No chyba, że zejdzie wam dłużej to daj znać - puścił jej oczko, a Michelle oblała się rumieńcem
- Spokojnie, wrócimy w niedzielę. Zdzwonimy się co do kolejnego treningu.
- Jasne. Bawcie się dobrze na tej łodzi - wyszczerzył się - Miło Cię było poznać Michael, mam nadzieję, że do zobaczenia niedługo.
- Też mam taką nadzieję - uścisnęliśmy sobie dłonie i odszedł.
Michelle stała obok mnie i dziwnie mi się przyglądała.
- Coś nie tak? - zapytałem lekko zdezorientowany.
- Nie - uśmiechnęła się - Cieszę się, że się dogadaliście. I co? Nie jest taki zły?
   Odpowiedziałem jej uśmiechem. Ale miała rację, Max był w porządku. Miałem wręcz wrażenie, że kibicuje nam i chciałby aby ta znajomość potoczyła się dalej. Niepotrzebnie tak zareagowałem, gdy widziałem ich na schodach u Nat. Powinienem się cieszyć, że ma takiego przyjaciela.
   Posiedzieliśmy jeszcze trochę na stajni rozmawiając, a kiedy zaczynało robić się ciemno postanowiliśmy pójść jeszcze na trochę do Michelle do domu. Weszliśmy do kuchni gdzie baraszkowała coś przy zlewie Pani Evans. Jak zawsze uśmiechnięta się z nami przywitała:
- Są i moje dzieciaczki kochane. Coś długo zeszedł ten trening. Głodni jesteście?
- Nie mamo, dziękujemy. Pójdziemy do mnie, nie przeszkadzaj sobie - odpowiedziała Michelle i pociągnęła mnie za sobą w stronę schodów.
- Znów mi tak szybko uciekacie? W sklepie też zwialiście jakbyście ducha zobaczyli - zaśmiała się uroczo - Dobra dobra, idźcie i nacieszcie się sobą.
  Na schodach na moje nieszczęście minęliśmy się z jej tatą. Ona oczywiście wciąż pokłócona nie powiedziała mu nic, ja rzuciłem zwykłe "Dobry wieczór". Skinął tylko głową z grzeczności, nawet na nas nie patrząc i poszedł do salonu.
- Nie zwracaj na niego uwagi - powiedziała do mnie Michelle, unosząc lekko kąciki ust.
  Weszliśmy do pokoju i zmęczeni opadliśmy na kanapę. Nagle coś mi się przypomniało.
- Pamiętasz jak mnie nazwałaś?
- Yyy... Jak? - spojrzała na mnie tymi wielkimi, niebieskimi oczami.
- Powiedziałaś, że jestem idiota - przysunąłem się do niej.
- Nie. Powiedziałam, że oboje jesteście idioci, a to różnica.
- Powinienem Cię za to ukarać.
- Za cienki w majtkach na to jesteś - zaśmiałem się na te słowa.
- Nie czas i miejsce, aby udowadniać Ci, że jest inaczej - przyciągnąłem ją bliżej siebie - Ale kara Cię nie ominie.
   Zacząłem ją łaskotać. Jak zawsze piszczała i wyrywała się, była na to bardzo wrażliwa/. Znałem już każdy jej słaby punkt.
- No przestań! Mike... Hahaha... Przestań pawianie! - próbowała mnie odepchnąć, ale nie dawałem za wygraną. W końcu uniosłem ją delikatnie i rzuciłem na łóżko na plecy, po czym wszedłem na nią siadając okrakiem. Pocałowałem ją w policzek.
- Dalej mam przestać? - wyszeptałem jej do ucha.
- Nie lubię Cię - próbowała powiedzieć to z powagą, ale nie wyszło jej i oboje ryknęliśmy śmiechem - A jak sprawy w studiu? - zapytała melodyjnym głosem zmieniając temat.
- Póki co pracujemy nad nową piosenką, jak już coś więcej z tego wyjdzie to zabiorę Cię na plan, poznasz przy okazji ludzi, z którymi pracuje i zobaczysz to wszystko 'od środka' - poruszyła się delikatnie pode mną. Dopiero się zorientowałem, że wciąż na niej siedzę okrakiem - Przepraszam, pewnie ciężki jestem - uśmiechnęła się i rzuciła:
- Wcale nie. Powinieneś właśnie więcej jeść bo niedługo będę szersza od Ciebie.
- Ty? Nigdy - zająłęm miejsce obok niej na łóżku.
- Mike... Mam takie pytanie - podparła się na łokciach - Nie boisz się, że ktoś nas razem zobaczy? Ja wiem, że do sklepu wpadasz w przebraniu i tak dalej... Ale jak ktoś Cię pozna, zobaczą nas i zrobią kolejną aferę? Nie chcę być przyczyną Twoich problemów - spuściła wzrok. Złapałem ją w pasie i posadziłem sobie na kolanach, nie protestowała, a wręcz przeciwnie: wtuliła się we mnie jak to miała w zwyczaju - Nie możesz o tym tak myśleć. Jestem ostrożny i nic się nie stanie. A nawet jeśli, to co w tym złego? Jedynie ty byś na tym ucierpiała i Twoja prywatność... Tego najbardziej się boję.
- Ja? Mike, walić moją prywatność... Brukowce znów by Cię niszczyły. Już widzę ten nagłówek: "Jackson prowadza się z gówniarą".
- Przestań - skarciłem ją - Cokolwiek by nie napisali, dla mnie to bez znaczenia. Pamiętasz co mówiłaś wtedy na przyjęciu? - odgarnąłem kosmyk jej włosów za ucho - Więc stosuję się do tego. Podążam za sercem i intuicją.
- Dziękuję Ci, za wszystko co dla mnie robisz.
- Cała przyjemność po mojej stronie - spojrzałem na nią - Jutro się zobaczymy?
- Wątpię. Do południa siedzę w sklepie, a potem jadę z Janet i Natalia do galerii. Muszę zrobić małe zakupy przed wyjazdem.
- Potrzebujesz jakiś pieniędzy ? Jeśli chcesz...
- Mike - przerwała mi - Nie chcę od ciebie żadnych pieniędzy. Wystarczy, że jesteś obok. To najdroższe co możesz mi dać.
  Nic nie odpowiedziałem. Przycisnąłem ją tylko bardziej do siebie jakbym się bał, że zaraz zniknie. Potrzebowałem jej. Dawała mi coś, czego nie mógł mi zaoferować nikt inny. Strasznie się cieszyłem, że zgodziła się spędzić ze mną ten weekend. Ta myśl, że będę ją miał całe trzy dni przy sobie wpływała na mnie kojąco. Dlaczego to wszystko było takie trudne?  Ta wewnętrzna walka ze samym sobą. Czy ona jest w ogóle do wygrania?

***

Komentarz = to motywuje !

~~~~~

Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał. Pewnie znów nie zaspokoiłam waszych zmysłów brakiem typowo miłosnych scen ale bądźcie cierpliwi :P
Co więcej ?
Jutro mój wielki dzień - ZAWODY <3
Liczę kochani, że będziecie trzymać za mnie moooocno kciukaski bo każde wsparcie się przyda :D Dla mnie to sprawdzian umiejętności, ale również przyjemność. Będę mogła znów rywalizować z naprawdę dobrymi jeźdźcami ( wolę to niż wygrane z laikami), a przynajmniej zwycięstwa lepiej smakują. Przyznam się, że jestem na te zawody kiepsko przygotowana, więc nie spodziewam się rewelki, ale na pewno będzie dobra zabawa a o to przecież chodzi :D Zawsze jest tak, że więcej razy się przegrywa niż wygrywa...

Mam nadzieję, że nie zlinczujecie mnie za ten długi wstęp "Happy Birthday", ale musiałam z siebie wyrzucić te kilka słów, w ten wyjątkowy dla niego i dla nas dzień :P Miałam jakąś wewnętrzną potrzebę przelać na bloga wszystko co we mnie siedziało.

Dziękuję, że ze mną jesteście ! <3


6 komentarzy:

  1. Trzymamy kciuki a ty wygraj nam tam ! ;)
    Co do wstępu urodzinowego sam bym lepiej tego nie napisał. To było szczere i po prostu cudowne co napisalś. Napisałaś że wolisz świętować jego urodziny a nie śmierć. Ją nie porównywałbym tych dwóchwydarzeń do siebie...minęło pięćdziesiąt siedem lat od kiedy urodził się Michael. W ciągu całego życia pomógł więcej razy niż ktoś mógłby się spodziewać...przez to cierpiał.
    Nikt z rodziny Michaela i z jego sąsiadów na pewno nie spodziewał się że ten mały chłopiec pełnej świat. Pomimo iż cierpiał nie poddał się. Sam chciałbym mieć ta siłę co on
    A teraz idę do notki...Już lubie Maxa. Miły facet. Dzięki Michell. Mike może się oderwać na chwilę od tych kłamstw i tego wszystkiego. Ona zmieniła jego życie a on jej.
    Notka jak zwykle wyszła ci genialnie...i bardzo mnie cieszy że oni stopniowo się do siebie zbliżają. Nie przepadam za tym gdy bohaterowie się zakochują w sobie w drugim rozdziale...no chyba że autor tak świetnie piszę to wtedy do innego;)
    Więc jeszcze raz Powodzenia . Dasz radę wierze w ciebię.
    Przepraszam za błędy
    Pozdrawiam
    Mike

    OdpowiedzUsuń
  2. No hej!
    No Ty wariatko, będę trzymać kciuki. Mam nadzieję, że do domu trafiłaś.
    Świetny rozdział, jak zwykle zresztą. Michelle i Michael są przeslodcy. Jak to mówi Marysia, dosłownie lep na muchy. A pani Evans? Mój Bóg. Fajnie, ze Mike i Max się pochodzili. Już nie mogę się doczekać tej łodzi. Będzie ciekawie, jestem tego piękna.
    Jeśli chodzi o urodziny Michaela, cudownie to wszystko ujelaś. Happy Birthday Mike!
    Pozdrawiam, życzę weny i powodzenia w zawodach.
    Alex ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka Kochana!
    Dzisiaj mnie przekupiłaś! Ten rozdział był genialny.. Nic dodać nic ująć. Polubiłam Maxa jest genialnym przyjacielem co takich ze święczką można szukać. Kocham, ubustwiam Michaela w Twoim opowiadaniu. Jest dżentelmenem, prawdziwym dżentelmenem. Cudnie opisujesz relacje międzi Michelle, a Mike. Wiem, że zawsze to powtarzam, ale piszesz naprawdę świetnie. Przez całą notkę miałam ogromnego banana na tywarzy, tego nie da się opisać. Z niecierpliwością czekam na rejs statkiem.
    Tak po za tym trzymam te kciuki za Ciebie! Życze powodzenia! :)
    Życze masy weny. Pozdrawiam~MeryMJ

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepraszam, że dopiero dzisiaj komentuje, ale wczoraj nie miałam zbyt wiele czasu. Rozdział jak zawsze świetny. Nie mogę się już doczekać ich rejsu. Bardzo podoba mi się rola Maxa w tym opowiadaniu. Jest naprawdę świetnym przyjacielem. Miło się czyta to co piszesz, bo świetnie to wszystko opisujesz. Z niecierplwością czekam na next.
    Pozdrawiam ♥

    OdpowiedzUsuń

Mia land-of-grafic